"Auroville - Marzenie Matki", Czwarty wymiar 2011/5
index witryny
strona główna
wstecz








      Dojeżdżamy do Pondichery w stanie Tamil Nadu, w południowych Indiach. Od razu czuć, że dużo tu przyjeżdża podróżników z zachodu. Na dworcu obstępują nas ciasno "uczynni" riksiarze, z których każdy chętnie zawiezie nas do "swojego" zaprzyjaźnionego hotelu. My kierujemy się rekomendacją z przewodnika Lonely Planet. Chyba nie tylko my. Okazuje się, że wskazane miejsca są pełne. Tak samo jak i pozostałe hotele, zlokalizowane w okolicy Central Market. Przez dłuższy czas kręcimy się po dzielnicy z ciężkimi plecakami, w upale, ale bez skutecznie. W końcu Kalina zauważa wciśnięty między reklamy szyld "Mother's Guest House". Pierwsza myśl, że to pewnie jakiś ośrodek pomocy samotnej matce. Ale zdesperowani postanawiamy sprawdzić i to miejsce. Wejście prowadzi przez sklep odzieżowy, ale schody na piętro wychodzą już prosto na recepcję. "Tak, madam, mamy wolne pokoje." Uff, co za ulga... Wypisując drobiazgowe formularze meldunkowe, obowiązkowe w Indiach dla obcokrajowców, z ciekawością przyglądam się wystrojowi recepcji. Po tym zawsze można od razu określić, jakiego wyznania się właściciele hotelu. Tu, na południu Indii, to najczęściej hinduiści, o czym świadczyć będzie mały ołtarzyk z Ganeszą, Lakszmi (oni patronują prowadzeniu interesów i zarabianiu pieniędzy) lub innym bóstwem, ustrojony girlandą świeżych kwiatów i kadzidełkami. Często spotyka się tu także chrześcijan. Wtedy w oczy od razu rzuci się znajomy wizerunek błękitnookiego Chrystusa lub śnieżnolicej Matki Boski. Można też zatrzymać się u dżinistów - wtedy na ścianie zobaczymy obraz któregoś z ich przedstawianych nago nauczycieli zwanych tirathankar. Muzułmanie oczywiście umieszczą obraz z Mekki przedstawiający tłum wirujący wokół świętego kamienia lub też cytat z Koranu zapisany arabeską. Gospodarzy sikhijskich poznać na odległość - znakiem rozpoznawczym będzie turban na głowie!
      Ale w recepcji naszego hotelu zauważam inne wizerunki. Dwa czarno-białe zdjęcia przedstawiające kobietę i mężczyznę. Europejka i Hindus. Ona - o przenikliwym, penetrującym spojrzeniu i tajemniczym uśmiechu. On - podstarzały mędrzec w białej szacie, o długich siwych włosach. Od razu wszystko staje się jasne. To Sri Aurobindo, uznany indyjski nauczyciel i jego wieloletnia partnerka duchowa zwana Matką. Oboje założyli w Pondichery aszram. Po śmierci Sri Aurobindo, Matka rozwinęła propagowane przez nich nauki i stworzyła w okolicy Pondichery podwaliny pod idealne miasto - Auroville. To te dwa miejsca zainspirowały nas, aby tu przyjechać.
      Pondichery było kolonią francuską od XVIII wieku. Zresztą do dziś ślady obecności Francuzów są tu bardzo silne. Pozostały francuskie nazwy ulic w dzielnicy, położonej wzdłuż wybrzeża Zatoki Bengalskiej po wschodniej stronie miasta, którą do lat pięćdziesiątych XX wieku zamieszkiwali kolonizatorzy. Policjanci w Pondichery do dziś noszą francuskie kepi, a więc nakrycia głowy charakterystyczne dla policji francuskiej. Razem z kilkoma innymi enklawami dawnych kolonii francuskich Pondichery tworzy dziś Zjednoczone Terytorium Pondichery (Union Teritory of Pondichery). Obecność Francuzów jest tu wciąż silnie zaznaczona także przez prężnie działające Ambasada Francji i Alliance Francaise. Akurat trwa festiwal francuski. Na budynku ambasady wystawa zdjęć przedstawia miasto widziane oczami fotografa sprzed 100 lat. Na nadbrzeżnej promenadzie, w okolicy pomnika Ghandiego, inna wystawa pokazuje obrazy ciekawych miejsc w Indiach fotografowane przez francuskiego artystę z powietrza. Dodatkowo w zapowiedziach jest wiele koncertów i innych imprez kulturalnych. Wielkie banery informujące o nadchodzącym wydarzeniu muzycznym "Freedom Jam Pondy Music Festival". Według programu, gatunki muzyczne obejmują folk, reggae, rock, blues, pop, metal, altrock, jazz, fusion, Indy-Pop... Jednym z miejsc, gdzie będą odbywały się koncerty jest nadbrzeżna kawiarnia o nie-indyjsko brzmiącej nazwie "Le Cafe". To jedno z kilku miejsc w Pondichery, gdzie można napić się prawdziwej francuskiej kawy!
      Dzielnica, która biegnie pomiędzy nadbrzeżem i tak zwanym kanałem, to szerokie ulice, wille i rezydencje, stare drzewa i ocienione ogrody. Inny świat, jak nie Indie. W jednej z takich willi w 1926 roku powstał oficjalny aszram, którego założycielami byli Sri Aurobindo i Matka ("The Mother"), a właściwie pochodząca z Francji Mirra Alfassa. Trafiamy tam idąc od plaży ulicą Marine Street (tą samą, przy której mieści się Ambasada Francji). Cele i założenia aszramu Sri Aurobindo od samego początku były dość szczególne. Ze względu na postaci założycieli - Hindusa i Francuzkę - była to próba połączenia idei wschodu i zachodu, indyjskich nauk duchowych wywodzących się ze starożytnych Wed i jogi oraz zachodniego podejścia naukowo-racjonalistycznego.
      Po śmierci Aurobindo w 1950 roku, Matka objęła rolę przewodnika duchowego w aszramie i rolę tą spełniała aż do swojej śmierci w 1973 roku (w wieku 97 lat!). Dziś aszram jest instytucją nie tylko o charakterze duchowym, ale też prężnie działającym ośrodkiem koordynującym działania o charakterze edukacyjnym, kulturalnym i wytwórczym. W całym mieście znajdują się budynki i instytucje należące do aszramu lub z nim powiązane. Są butiki, gdzie sprzedaje się ekologiczne mydła, kadzidełka, olejki zapachowe, świeczki, a przede wszystkim lokalny standardowy produkt, czyli ręcznie robiony papier czerpany. Wszystko opatrzone etykietą "Made by Sri Aurobindo Aszram, Pondichery".
      Główny budynek aszramu jest otwarty dla zwiedzających codziennie w określonych godzinach. Zostawiamy buty przed wejściem w darmowej przechowalni i wchodzimy przez główną bramę na teren posesji odgrodzonej od głównej ulicy murem. Pierwsza rzecz, która mnie uderza to ogromna ilość doniczek w kwitnącymi roślinami. A druga to CISZA - towar deficytowy w Indiach! Zachowanie ciszy w aszramie nakazuje duża tablica umieszczona zaraz przy wejściu. Sam Aurobindo dużo pisał o ciszy. Według jego słów cisza "jest to czynnik niezbędny, aby osiągnąć tak pożądany w jodze spokój umysłu".
      Udostępniony odwiedzającym teren aszramu to ograniczony piętrowymi budynkami mieszkalnymi czworokątny plac, na środku którego stoi duże drzewo banian, czyli figowiec bengalski (Ficus benghalensis L.), a pod nim znajduje się samadhi. Tym terminem określa się tu biały marmurowy grobowiec ozdobiony mozaiką ze świeżych kwiatów. Jest to mauzoleum, gdzie spoczywają doczesne szczątki Sri Aurobindo i Matki. Mistrzów zabrakło, ale teraz to miejsce jest czczone przez wiernych. Przez cały czas w pobliżu samadhi siedzi kilka osób zatopionych w medytacji. Żadnych symboli religijnych, żadnych rytuałów. Taka była zresztą idea aszramu. Duchowość nie skrępowana więzami żadnej religii. Do wspólnoty aszramu może dołączyć każdy, bez względu na swoje wyznanie lub praktykę. Warunek jest tylko jeden: otwarcie się na działanie "boskiej energii" jako czynnika niezbędnego, aby zwierzęcy w swej cielesnej naturze człowiek mógł się wznieść na wyższy poziom egzystencji i wykorzystać unikalny dla ludzi potencjał świadomości. To duchowa ewolucja.
      Z dziedzińca drzwi prowadzą do aszramowej księgarni, gdzie w wielu językach (zarówno Indii, jak i świata zachodniego) można kupić książki autorstwa Sri Aurobindo i Matki. A jest w czym wybierać. Nauczyciele pozostawili po sobie wiele wolumenów swych nauk: Sri Aurobindo trzydzieści pięć, a Matka - siedemnaście. Oprócz tego powstało wiele kompilacji stworzonych przez ich uczniów.
      W jednej z publikacji czytam słowa Nauczyciela: "Ten aszram został utworzony w celu innym niż pozostałe, podobne instytucje tego typu. Nie dla wyrzeczenia się świata, ale jako jego centrum i jako miejsce praktyki, której celem jest ewolucja w kierunku innego rodzaju i innej formy życia. W końcowym etapie będzie ona kierowana wyższą świadomością duchową i przyjmie formę wyższego ducha."
      Zgodnie z tą zasadą, aszram nie jest odludnym miejscem oddzielonym od świata. Wręcz przeciwnie, jest pełnym życia centrum zlokalizowanym niedaleko głównych ulic miasta. Oprócz promowania idei Jogi Integralnej, rozwój duchowy aszramitów jest wspomagany przez bezinteresowną pracę na rzecz społeczności.
      Sadhana (czyli dyscyplina duchowa) w aszramie nie wymaga żadnych szczególnych praktyk, rytuałów, obowiązkowych medytacji lub lekcji jogi. Każdy sadhaka musi sam zadecydować, jak będzie wyglądać jego duchowa droga, zgodnie z jego naturą. Ale jest jeden wymóg wspólny dla wszystkich - poddanie się i otwarcie na działanie aspektu boskiej siły, który jest niezbędny, aby nastąpiła transformacja natury człowieka. Aszram dba o potrzeby swoich członków. Różne jego działy zapewniają odpowiednią odzież, zakwaterowanie, a nawet żywność (aszram prowadzi własne gospodarstwa rolnicze i ogrody).
      Mamy dziś szczęście. W biurze Sri Aurobindo Ashram Trust dowiadujemy się, że wieczorem w jednym z wielu budynków rozrzuconych po całymi mieście, a należących do aszramu, odbędzie się darmowy koncert indyjskiej muzyki klasycznej. Jest to jedno z wielu działań promujących kulturę i tradycję, organizowanych przez aszram.
      Dwie przecznice dalej za aszramem znajduje się duża, kolorowa świątynia hinduistyczna. To poświęcona bogu Ganeszy Sri Manakula Vinayagar Temple. Jest ona dokładnym przeciwieństwem tego, co reprezentuje aszram. Bogate zdobienia, krzykliwe kolory, wręcz barokowe, kapiące od ornamentów, rzeźb i reliefów. Hałas i tłum ludzi wykonujących wymyślne obrzędowe gesty, pokłony, przysiady, klaśnięcia, co tylko dusza zapragnie. W głównej nawie świątyni stoi kolejka wiernych oczekujących na błogosławieństwo bramina. Każdy dzierży w dłoni zwitek banknotów lub jakąś ofiarę: koszyk owoców lub girlandy świeżych kwiatów. Ale najwięcej dzieje się w nawie bocznej. Grupa kilku braminów dokonuje tajemniczego (dla nie-wtajemniczonego obserwatora) obrzędu z użyciem ognia, oleju kokosowego, ghee, płatków kwiatów, ryżu. Zapewne to rytuał arati. Jednak zadziwia mnie kulminacja - czyli podpalenie słomianej kukły, przypominającej mini-wersję misia z kultowej polskiej komedii! O co tu chodzi? Brzuchaci bramini przeciągają na sznurku tlącą się i kopcącą słomianą kukłę przez całą zatłoczoną świątynię, czemu wtórują kakofoniczne, głośne dźwięki bębnów i dzwonków. Nasz zachodni uporządkowany umysł czuje się zagubiony w tym pozornym chaosie. Ale pewnie w tym szaleństwie jest metoda...
      Przed świątynią nasz umysł czeka kolejna pożywka w postaci silnych bodźców. Tym razem dostarcza ich słoń! W Indiach to dość powszechna praktyka, aby w świątyniach (szczególnie tych poświęconych Ganeszy) trzymać słonie. Wierni przychodzą z drobnym datkiem. Słoń odbiera pieniądze trąbą, którą następnie delikatnie błogosławi darczyńcę po pochylonej głowie. Nie można się oprzeć tej atrakcji. Co więcej, słoń jest atrakcją nie tylko dla nas, także dla przybyłych tu tłumnie Hindusów. Stoi kolejka rodziców z małymi dziećmi, a siedzący na szyi słonia mahut wciąga dzieci, jedno za drugim na górę. Cóż, większość maluchów kończy tą niezwykłą wycieczkę wybuchem histerycznego płaczu.
      Następnego dnia postanawiamy dostać się do Auroville, Miasta Brzasku, miasta idealnego, stworzonego z inicjatywy Matki pod koniec jej życia. Auroville właściwie nie jest miejscem turystycznym. Jest raczej funkcjonującą na wielu frontach komuną, osadą lub organizacją ludzi, których łączy (przynajmniej w teorii) jedna myśl przewodnia. Aby propagować przesłanie Auroville utworzono Centrum Informacyjne dla odwiedzających oraz ścieżkę edukacyjną prowadzącą do punktu widokowego, z którego można oglądać punkt centralny projektu, czyli Matrimandir.
      Z Pondichery do Auroville jest kilkanaście kilometrów. Dystans ten w całości można pokonać rikszą, ale my decydujemy się skorzystać z miejskich środków transportu. Wsiadanie w biegu do zatłoczonego autobusu już samo w sobie ma posmak przygody, tym bardziej, że z tablicy zapisanej tajemniczymi znakami języka tamilskiego trudno się domyślić, że to autobus właściwy. "Aurobeach? Aurobeach?" pytamy wszystkich dookoła, w myśl zasady, że im więcej osób wie, dokąd jedziemy, tym większe szanse, że wysiądziemy we właściwym miejscu. Chwilę zajmuje zanim, specyficzne dla Hindusów potrząsanie głowy z prawa na lewo umocni nas w przekonaniu, że jest to potwierdzenie, iż ten pędzący autobus wiezie nas we właściwym kierunku. Przynajmniej połowa autobusu już wie, dokąd jedziemy, więc jak zbliża się skrzyżowanie, gdzie mamy wysiąść, co drugi z pasażerów nas o tym informuje. Wysiadamy przy skręcie z głównej drogi, gdzie drogowskaz informuje: Auroville 10 km. Tu wsiadamy w rikszę, która wiezie nas do Centrum Informacji. W głównym budynku Centrum zostajemy od razu skierowane na pokaz 20 minutowego filmu, który przybliża historię i współczesność Auroville, jak również postać Matki, inicjatorki idei tego "miasta przyszłości".
      Po pokazie jest chwila na obejrzenie wystawy zdjęć, przyjrzenie się makiecie Matrimandir, czy przestudiowanie danych liczbowych na tablicach informacyjnych. Przyległy sklepik oferuje szeroką gamę książek, nagrań audio i innych publikacji dotyczących Auroville. Tu też odbiera się darmowe przepustki do punktu widokowego, skąd można podziwiać na odległość Matrimandir. Można tam dojechać za darmo pojazdem napędzanym energią elektryczną lub po prostu przejść się ścieżką przez las. My wybieramy oczywiście tą drugą opcję. Przebywanie na łonie natury w Indiach jest dla turysty dość rzadkim doświadczeniem. A w okolicy Auroville lasu jest dużo. I to nie dlatego, że akurat tu drzew się nie wycina. Wszystkie drzewa i krzewy w okolicy zostały posadzone, gdy teren ten został kupiony w celu utworzenia tej osady. Na starych zdjęciach widać, że był to kiedyś przylegający do morza nieużytek: zniszczony przez erozję, wiatr i morskie fale fragment gołej ziemi, na której rosło JEDNO drzewo banian. Dziś ten figowiec olbrzym z bogato rozwiniętą siecią korzeni powietrznych, które tworzą coś na kształt kolumn wokół głównego pnia, stanowi centralny punkt Auroville. Kilkadziesiąt metrów dalej jest Matrimandir.
      Dziś Auroville działa jako swego rodzaju fundacja lub organizacja pozarządowa, zaangażowana w wiele projektów ekologicznych. Pozyskuje się granty na wdrażanie prototypowych rozwiązań dotyczących nowych i odnawialnych źródeł energii ("solarny piec" jako przykład lokalnego wynalazku), wciąż realizuje się projekty zalesiania i szkółkarstwa, prowadzi uprawy roślin o właściwościach leczniczych według medycyny ajurwedyjskiej i homeopatycznej. Inne realizowane projekty obejmują oczyszczanie zasobów wody i racjonalnego nią gospodarowania (między innymi retencja wody z opadów monsunowych i zatrzymanie jej przed spływaniem do morza), gospodarowanie odpadami, nowe technologie budowlane, rzemiosło i działalność gospodarcza prowadzona na małą skalę, działania edukacyjne, czy wreszcie promowanie bezgotówkowej wymiany gospodarczej. Niestety, to ostatnie hasło nie sprawdza się w praktyce w galeriach zlokalizowanych koło Centrum Informacji. Jest tam dostępnych wiele atrakcyjnych produktów - może i super-ekologicznych, ale ich ceny są również super-wysokie.
      W drodze powrotnej z Auroville długo dyskutujemy o tej utopijnej idei idealnego miasta. Czy ma to szanse na przetrwanie, jeżeli będzie realizowane na większą skalę? Czy jest to rozwiązanie odpowiednie dla całej ludzkości, czy tylko dla wybranych? A może wobec ogólnoświatowego kryzysu i upadku wszelkich wartości, miejsca takie jak Auroville są jak nowoczesne Arki Noego, które przetrwają na przekór globalnej dewolucji?

Post scriptum
Gdy po raz kolejny odwiedzamy Indie z zamiarem zwiedzenia stanu Tamil Nadu, na delhijskim dworcu Hazrat Nizzammudin ma miejsce ciekawe spotkanie. Przyszliśmy tu jakieś pół godziny przez planowaną godziną odjazdu pociągu, ale właśnie ogłoszono, że nasz "super-szybki-ekspres" Duronto do Madrasu zostanie podstawiony z trzy godzinnym opóźnieniem. Cóż robić, "Incredible India". Trzeba cierpliwie czekać. Komentujemy ten fakt z parą turystów w średnim wieku, którzy siedzą na ławce obok. "No tak, jak zwykle to samo, nic się nie zmienia...". Wdaję się w rozmowę z naszymi sąsiadami. Mieszkają w USA i jak wielu o tej porze, jadą do południowych Indii "uciekając" do słońca przez listopadowymi słotami. Zwykle spędzają tam zimy, zawsze w tym samym miejscu. "Auroville. Zna pani?". Oczywiście, że znam. Kobieta jest mile zaskoczona. Nasi sąsiedzi z peronowej ławki pracowali w Auroville jako nauczyciele. To było ponad czterdzieści lat temu. Dziś ich dawni uczniowie to dorośli ludzie. To do nich jeżdżą w odwiedziny uciekając przed zimą. "Mieszkaliśmy tam na początku lat siedemdziesiątych, gdy żyła jeszcze Matka. Razem budowaliśmy to Miasto Brzasku, z niczego. Dosłownie z niczego. A dziś...". Nie wszystkie marzenia się spełniły. Ci, którzy postanowili pozostać w Auroville muszą pogodzić się z faktem, że wokół ich domów kręci się dużo turystów ("Takich jak my", myślę). Co do ideałów i wzniosłych założeń... Żeby najlepiej przekonać się, jak to wszystko teraz działa, można wziąć udział w którymś programów dla wolonatriuszy. Jednym to pasuje, innym nie. "Auroville to wyjątkowe miejsce", kwituję na koniec. "Przede wszystkim są tam drzewa. Dużo drzew". - "Tak, drzewa to najlepsza rzecz, jaka z tego wszystkiego pozostała".
      Sri Aurobindo urodził się 15 sierpnia 1872 w Kalkucie. Początkowo uczył się w szkole Loretto Convent School w Darjeeling, ale w wieku siedmiu lat rodzice zabrali go do Anglii. Następne czternaście lat swojego życia spędził w Manchesterze, Londynie i Cambridge, osiągając wiele sukcesów w nauce. Jednak sam zaprzepaścił swoje szanse na bezpieczną posadę w ramach angielskiego systemu Civil Service nie przychodząc na egzamin z jazdy konnej!
      Do Indii powrócił w 1893 roku i pracował jako wykładowca w kolegium Maharadży w Vadodara. Wziął ślub w 1901 roku w Kalkucie. Trzynaście lat spędzonych w Vadodara to okres spokojnego, ale intensywnego życia, które toczyło się kilkoma torami. Z jednej strony Sri Aurobindo zagłębiał się w mistycznym dziedzictwie tradycji Indii i rozpoczął praktykę jogi. Z drugiej strony jednak odważnie angażował się w politykę, pisał artykuły do gazet i agitował organizacje konspiracyjne w całym kraju.
      W 1906 roku Sri Aurobindo przeprowadził się do Kalkuty. Początkowo był dyrektorem nowoutworzonego National College, później zajął się redakcją czasopisma "Bande Mataram", które było głosiło hasła indyjskiego nacjonalizmu. Był jednym z polityków, który już w 1907 roku domagał się głośno niepodległości dla Indii.
      W maju 1908 roku został aresztowany za swoją działalność polityczną. Jego obrońca w sądzie wygłosił historyczne przemówienie, w którym stwierdził, że Sri Aurobindo "jeszcze długo po swojej śmierci będzie uważany za poetę patriotyzmu, proroka nacjonalizmu i miłośnika ludzkości". Uniewinniony w 1909 roku po rocznym pobycie w więzieniu, Sri Aurobindo wyszedł na wolność jako człowiek odmieniony, który doznał duchowych doświadczeń. Przez rok jeszcze angażował się w działalność polityczną, ale wiedziony swym wewnętrznym głosem, przeniósł się do Pondichery, wówczas francuskiej enklawy w południowych Indiach. Czuł, że teraz jego zadaniem jest poszukiwanie sposobu na uwolnienie ludzkości z więzów ignorancji poprzez działania i środki duchowe.
      W ciągu czterdziestu lat spędzonych w Pondichery, Sri Aurobindo poświęcił się praktyce jogi. Wypracował nowy system rozwoju duchowego, który określił terminem Joga Integralna. Jasno określił, jaki jego zdaniem powinien być następny etap w ewolucji ludzkości: pojawienie się istoty nadnaturalnej z człowieka żyjącego umysłem, co można osiągnąć tylko poprzez transformację świadomości.
      Sri Aurobindo zmarł 5 grudnia 1950 roku.

[tekst na podstawie ulotki informacyjnej z aszramu Sri Aurobindo w Pondichery]
Marzenie
      "Gdzieś na ziemi musi być miejsce, którego żaden naród nie będzie uważał wyłącznie za swoje, gdzie będą mogli żyć ludzie o szczerych aspiracjach jako obywatele świata, podporządkowani tylko jednej władzy - najwyższej prawdzie. Miejsce pokoju, zgody i harmonii, gdzie wszystkie instynkty człowieka związane z walką będą wykorzystywane do zwalczania przyczyn cierpienia i nieszczęść, do pokonywania słabości, niewiedzy, aby odnieść triumf nad swoimi ograniczeniami. Miejsce, gdzie troska o potrzeby duchowe i troska o rozwój będą miały pierwszeństwo wobec zaspakajania żądz i pasji, poszukiwania przyjemności i satysfakcji materialnej. W tym miejscu dzieci będą mogły wzrastać i rozwijać się integralnie, nie tracą kontaktu ze swą duszą. Celem nauki nie będzie zdawanie egzaminów lub uzyskiwanie certyfikatów lub posad, ale rozwijanie wrodzonych umiejętności oraz odkrywanie nowych. W miejscu tym tytuły i stanowiska zostaną zastąpione możliwościami, aby służyć innym. Potrzeby ciała wszystkich ludzi będą w równym stopniu zaspakajane. A wyższość intelektualna, moralna i duchowa będzie odzwierciedlona w ogólnej organizacji - jednak nie przez większe przywileje lub władzę, ale przez większy zakres obowiązków i odpowiedzialności. Piękno we wszystkich swoich formach artystycznych - malarstwie, rzeźbie, muzyce, literaturze - będzie równo dostępne dla wszystkich. Możliwość dzielenia się - razem z radością, która temu towarzyszy - będzie ograniczona jedynie przez osobiste predyspozycje jednostki, a nie przez pozycję społeczną lub finansową. Gdyż w tym nowym miejscu pieniądze nie będą już najważniejszym władcą. Wartość indywidualna będzie bardziej ceniona niż dobra materialne lub pozycja społeczna. Praca nie będzie sposobem zarabiania na życie, ale środkiem wyrażania siebie oraz drogą do rozwoju swoich zdolności i możliwości, jednocześnie służąc wspólnocie jako całości. Będzie pozwalało to zapewnić zaspokojenie podstawowych potrzeb jednostki i jej strefy działania. Podsumowując, będzie to miejsce, gdzie relacje międzyludzki, które zwykle oparte są wyłącznie na konkurencji i walce, będą zastąpione relacjami opartymi na dobrym działaniu, współpracy i prawdziwym braterstwie."
      (Matka, sierpień 1954 r.)

Iwona Kozłowiec

Zobacz inne artykuły.