1 |
2 |
3 |
4 |
5 |
6 |
7 |
8 |
9 |
"Detronizacja króla" |
index witryny |
strona główna |
wstecz |
Każdy z nas staje, prędzej albo później, przed wyborem jaki samochód sobie kupić. Nie jest tu istotne czy ten pojazd ma wozić nasz tyłek z domu do pracy, czy też na wakacje albo podróż. Istotne jest to, że całkiem naturalnie szukamy czegoś najlepszego, a NOWY, zawsze jest synonimem NAJLEPSZEGO. Dlatego, prędzej czy później, sadowimy się w czymś całkiem nowym, albo prawie nowym. Najpierw jednak przechodzimy etap wyboru odpowiedniego, czyli NAJLEPSZEGO. Pamiętając o priorytetach, czyli koszty zakupu, utrzymania, o komforcie, marzeniach i wymaganiach mody, zwykle pytamy też naszych znajomych co jest DOBRE.
 Nowoczesna technika elektroniczna na dobre zadomowiła się w motoryzacji gdzieś po środku lat '90-tych i już po kilku latach, czyli gdzieś na początku XXI wieku, każdy, nawet motoryzacyjny neptyk, wiedział że te nowe to ciągle trzeba wozić do service, a pan Zenek z sąsiedztwa to już ich nie potrafi naprawić. Tajemnicą powszechną stało się dramatyczne obniżenie jakości używanych w motoryzacji materiałów i techniki, w pogoni za obcinaniem kosztów oraz to, że elektronika + motoryzacja = bezustanne kłopoty.  Producenci jednak brnęli dalej w nowoczesność. Broniąc się przed nowymi przepisami ekologicznymi, wymaganiami przesyconego rynku obniżania kosztów produkcji, poszukiwali sposobu na domorosłych mechaników, bezmyślnych użytkowników samochodów oraz sposobów na zwiększenie wpływów z obsługi posprzedażnej. A wyjściem idealnym stała się elektronika. Skutecznie pozbawiła sposobności do grzebania w samochodzie w przydomowych garażach. Ułatwiła użytkowanie pojazdów przez tych co nie wiedzą nawet jak zaparkować bez czujnika odległości, albo nie wiedzą co to jest to czarne co wycieka spod silnika samochodu. No i spowodowała duży wzrost wpływów ze sprzedaży drogich elementów systemu elektronicznego zawiadywania samochodem, wzrost odwiedzin użytkowników w service i uzależnienie klienta od service.  Ile to historyjek pośród ludzi krąży, a to o sposobach na wymianę żarówki w nowych VW Polo, co to trzeba zdemontować cały pas przedni aby dostać się do żarówki, jakby kupującemu przeszkadzały dwie śrubki mocujące klosz lampy od zewnątrz. A przecież one nie przeszkadzają w sprzedaży samochodu, one są potrzebne aby przywiązać kupującego do service. A to znowu opowieści dziwnej treści o wymianie jakiś bzdurnych czujników co to psują się co roku ale przecież tylko po to aby zablokować silnik. I nawet jeśli jedzie na pół mocy to do service trzeba się udać, bo samemu to można sobie nagwizdać. A przecież skoro jedzie na pół mocy to znaczy, że może na full, tyle że to nie w interesie sprzedawcy. A to znowu opowieści o tym, że jak się niechcący zatankuje złego paliwa, to od razu trzeba wymieniać wszystkie pompowtryskiwacze za połowę wartości samochodu. Czy trudno zrobić je odporne na złe paliwo? Dlaczego są tak drogie, gdyby rzeczywiście tyle kosztowały to samochód musiałby więcej kosztować przy zakupie?  My jednak nadal kupujemy nowe, bo wierzymy atawistycznie, że nowe znaczy najlepsze, nawet jeśli przysparza nam coraz więcej siwych włosów na głowie. Dziennikarze mało się interesują polityką zarządów producentów samochodów. O spotkaniu Putina z Obamą dowiemy się przed ich spotkaniem, a o umowie między niemieckimi producentami pojazdów, w sprawie obniżania jakości stali, z której robi się karoserie, nie dowiemy się nic, a to przecież bardziej wpływa na nasze codzienne życie niż temat dyplomatycznych, sztywnych pogaduszek między głowami państw.  Jesteśmy tak samo skazani na obniżanie jakości samochodów jak na podwyższanie cen paliw. Oba te procesy nie są zgodne z naszymi interesami. Podobnie jak nie jest w interesie pojedynczej owcy aby ją strzyżono na wiosnę, a po paru latach zarżnięto aby zjeść. |
 Ale mimo, że opisuję tu procesy dość dramatycznie wpływające na nasze codzienne życie, nie to było moją intencją. Unowocześnienie, czytaj zelektronizowanie motoryzacji niesie też całkiem groźniejszy skutek. Mimo, że jesteśmy właścicielami naszych pojazdów, kupiliśmy je za bardzo duże pieniądze co skutkowało lub będzie dopiero skutkować z powodu kredytów, znacznymi wyrzeczeniami, to jednak nie mamy nawet większościowej władzy nad naszymi samochodami. Bardziej to wygląda tak, jakbyśmy kupili 'konia trojańskiego', opakowanego w modne słowo BEZPIECZEŃSTWO, które kusi tak na prawdę bardziej nasze panie. Ukryte pod hasłem KOMFORT i właśnie BEZPIECZEŃSTWO, egzystują w naszych pojazdach systemy elektroniczne mające na celu zneutralizowanie naszej władzy nad pojazdem.  Systemy zamiast świadczyć usługi doradcze, wyręczają nas w podejmowaniu decyzji i stają się naszymi zwierzchnikami. Przysłowiowa 'czerwona lampka' albo napis 'check engine' wypuszcza nam zimny pot na plecy i odbiera bez wyjaśnień i przeprosin pół mocy silnika, albo od razu go wyłącza i każe dzwonić do asistance. Zamiast wyświetlić komunikat pod tytułem - czujniki wykryły awarię w układzie jakimś tam - i doradzić usłużnie, bo przecież komputer w naszym samochodzie jest naszą własnością, a więc i naszym stuprocentowym wasalem - proponujemy zatrzymanie silnika i zgłoszenie się do service, w przeciwnym razie może dość do poważniejszej awarii w systemie jakimś tam i utraty gwarancji - to komputer decyduje za nas, nie w naszym lesz producenta interesie, że silnik gaśnie na środku drogi. A przecież doświadczony użytkownik samochodów sam może zadecydować czy porady komputera go interesują czy nie. Wreszcie sami możemy zdecydować, że skoro samochód jest naszą własnością, to możemy go nawet zniszczyć na własne życzenie. Ale nic właśnie. Producent zabrania niszczyć bezmyślnie! I jeszcze tłumaczy, że to dla naszego bezpieczeństwa i komfortu. Może i tak, jeśli ktoś nie zna się na technice samochodowej, ale jeśli się zna to szlag go trafia z powodu utraty władzy nad własną własnością.   No tak, ale producenci samochodów nie wymyślili procedury na 'detronizację króla'. Wymyśliliśmy ją my - społeczeństwo, w pogoni za materialnym komfortem i złudnym poczuciem bezpieczeństwa. To całkiem naturalne wynaturzenie w rozwoju. Przez Chińczyków od tysiącleci znane jako 'smok zjadający własny ogon', a przez innych 'dewolucją rasy ludzkiej'. Więc nie ma recepty na nowe systemy Windows mówiące nam jak mamy pracować z komputerem, jakie programy mamy instalować na dysku czy kiedy i po co ma się odbywać jakaś aktualizacja. Nie ma recepty na elektroniczne samochody. Ten trend widać nawet w obowiązku wożenia dzieci samochodem do szkoły. Co dla ludzi urodzonych jeszcze w głębokiej komunie jest oczywistym blokowaniem rozwoju młodzieży. Ale przecież lepiej aby statystyczny młody człowiek miał wszystkie nogi bo uniknie wejścia pod samochód na ulicy, aniżeli żeby wiedział co to znaczy odpowiedzialność za samego siebie i swoje czyny.  Co można zrobić? Moim zdaniem tylko płynąć pod prąd, nawet jeśli z roku na rok, coraz bardziej, wydaje się to tyleż bezsensowne co śmieszne. Mariusz Reweda Zobacz inne artykuły. |
|
|