"Armenia - inny świat" Off-road.pl 8(144)2012
index witryny
strona główna
wstecz








      Zaatakowaliśmy Armenię od jej południowego krańca, od granicy irańskiej. Skończyliśmy wyprawę z grupą po Iranie i w Tabriz odbiliśmy na wąską drogę przez wysokie góry, ku wiosce Nordooz. Znajduje się tam most na słynnej rzece Araks, oraz jedyne przejście graniczne między Iranem a Armenią. Rzeka Araks egzystowała niegdyś w pamięci Persów jako granica zaświatów. Do dziś wygląda nierealnie, kiedy z irańskiego płaskowyżu na 2000m n.p.m. zjeżdża się serpentynami w jej głęboką dolinę na mniej niż 500m n.p.m.
      Wioskę Nordooz otaczają bajkowe, strzeliste szczyty. Ich brązowa palisada zatacza krąg wokół niewielkiej kotliny. Przecina ją asfaltowa droga pełna TIRów. Wiele z nich zatrzymuje się na sennym przejściu granicznym, aby długo oczekiwać na wjazd do Armenii. Po drugiej stronie mostu, wąska, dziurawa droga wiedzie ponad 400km przez strome przełęcze, ponad 2000m n.p.m., do stolicy Armenii - Jerewania. To wąskie gardło przepuszcza dziesiątki irańskich ciężarówek zaopatrujących wciąż rozwijającą się Armenię. Byłem kiedyś kierowcą TIRa, ale nie wiem czy potrafiłbym przejechać tą drogą wielką ciężarówką. To wymaga nie lada odwagi i umiejętności. Dziury w asfalcie są nawet na 20cm głębokie. Serpentyny po 180st. tuż nad przepaścią i droga szeroka na ledwie dwa samochody osobowe.
      Armenia jest skłócona z Azerbejdżanem a także z Turcją. Więc jedyne połączenie lądowe ze światem Armenia realizuje przez Gruzję i Iran. Pozostaje też ciągle światowym rekordzistą jeśli chodzi o pomoc finansową z Zachodu, w przeliczeniu na mieszkańca.
      Ormianie, mimo, że jest ich tylko 3.5 miliona, to od ponad 1700 lat mają własny język, alfabet i własną odmianę religii chrześcijańskiej. Na emigracji tworzą zwarte, hermetyczne społeczności, coś na kształt diaspory żydowskiej. Mają zmysł kupiecki i łatwość zdobywania wiedzy. Od tysiącleci słynęli z tego, że podobnie jak Żydzi byli dobrymi biznesmenami i rzemieślnikami. Obejmowali wysokie stanowiska i nikt ich za to nie lubił.
      Ale co zostało dziś z wielkiego rodu Ormian? Podobno kto trochę mądrzejszy wyjechał z Armenii na Zachód by tam płacić podatki. A zostali ci, którzy przez ostatnie 21 lat budują wczesną odmianę kapitalizmu. Armenia do 1991 roku była częścią ZSRR. Dlatego dziś wygląda jak Rosja lat '90-tych. Przypomnijcie sobie dresy, grube karki, białe skarpetki, kradzione Mercedesy z czarnymi szybami, a także braki w dostawie prądu i wody, konieczność posiadania działki aby wyżyć za emeryturę, oraz upadek wszelkiego majątku społecznego. Zarośnięte chaszczami PGRy, zdychające z biedy autobusy miejskie. Drogi dziurawe jak po bombardowaniu, mosty z połamanymi barierkami, szare bloki, szarej rzeczywistości. Jeśli potraficie to sobie przypomnieć, albo wyobrazić, to prawie zobaczycie Armenię roku 2012. Przynajmniej tą z prowincji.
      Oczywiście przysadziści, łysawi Ormianie mają jeszcze wiele swoistych sobie tylko cech, których rusyfikowanie nie wypleniło. Cierpią, podobnie jak Gruzini, na kompleks niedowartościowania. Więc na każdym kroku starają się przypomnieć światu o swoim istnieniu, często sięgając po absurd. Są bezpardonowymi patriotami, wierzą że wszystko da się jakoś odbudować i na pewno nie ma w ich myślach typowego, polskiego defetyzmu. Niezłomnie wierzą, że są wyjątkowi, skoro stworzyli pierwsze państwo na bazie religii chrześcijańskiej i że tak długo przetrwali, mimo że wiele innych, silniejszych narodów wokół nich upadło.
      Ale teraz wracajmy na ziemię niczyją, między Iranem a Armenią. Przejeżdżając most na rzece Araks, wkroczyliśmy do innej kultury i innego świata. Przyroda zmieniła się dramatycznie. Północne dorzecze Araksu jest tak samo górzyste, nawet ponad 3700m n.p.m. ale jest aż soczyste od słodkiej wody. Co skutkuje bujną zielenią, której po stronie irańskiej brak.
      Pierwsi przywitali nas Rosjanie, którzy robią tu za straż graniczną. Potem rozpoczęliśmy trzygodzinny korowód z armeńską biurokracją. Najpierw wizy za 12EUR. Ale to poszło szybko. Człowiek jest mniej cenną rzeczą dla celników całego świata. Najcenniejszą wartością jest pojazd od którego można ściągnąć podatki, w Armenii 30EUR za 10 dni. Przy tej okazji należy stworzyć tonę biurokratycznego papieru i gigabajty informacji.
      Było już zupełnie ciemno, kiedy wreszcie wpuszczono nas do Armenii. Ruszyliśmy więc w stronę przygranicznego Meghri. Tam wpadliśmy w objęcia ludzi żyjących z ruchu irańskich ciężarówek. Sklepy zaopatrzone po brzegi. Domowym winem o smaku kwasu, częstują od progu. Nam jednak trzeba było szukać noclegu, co po ciemku nie jest łatwe. Wylądowaliśmy w starym, zaśmieconym libacjami Ormian, kamieniołomie. Wypoziomowanie domu na kółkach trwało chwilę, a potem przystąpiliśmy do libacji Polaków i Niemca, bo razem z nami podróżuje Karsten z Wupertalu.
      Następnego dnia wyruszyliśmy jak zwykle tuż po wschodzie słońca. Musieliśmy wspiąć się ponad 2000m w pionie, na przełęcz. Pięknych widoków zalesionych gór nie było końca. Ślad jaki pozostawialiśmy na ekranie GPSów, pędzlując w te i nazad po serpentynach, wyglądał jakby kreślił go pijany i ślepy zarazem ślimak.
      Naprawdę pięknie zrobiło się jednak kiedy zjeżdżaliśmy do doliny rzeki Kapan. To bogaty region, mieszkają tu głównie górnicy pracujący w kopalniach molibdenu, miedzi i złota. Miasta i drogę zbudowali oczywiście Rosjanie, ale teraz kopalnie należą do szwajcarskiego holdingu. Wydawałoby się, że miasteczka powinny wyglądać podobnie jak te z bogatej w złoża naturalne Syberii. Ale jednak nie ma tu nowego asfaltu na ulicach, ani nowych chodników, czy kwiecistych klombów. Nie ma też nowych, energooszczędnych domów, ani hipermarketów. To nie Nowokuznieck, to Armenia. Jedno co mówi o zamożności obywateli to nowe samochody i ciuchy naśladujące najnowszą modę nowobogackiego Jerewania, czy Moskwy. Gdzie się podziała zaradność dawnych Ormian, ich uwielbienie porządku, wysokiej kultury, wysublimowanego rzemiosła, nowatorskie spojrzenie na rzeczywistość, tradycje przodków? Czy wszyscy wyjechali na Zachód? A może dzisiejsi Ormianie to mieszanka różnych kultur najeźdźców, silnych genów ludów tureckich? Może prawdziwych Ormian już nie ma, tak jak antycznych Greków czasów Sokratesa i Platona.
      Mimo, że dolina rzeki Kapan tchnęła nowobogactwem i przygnębiała widokiem walczących o przetrwanie - tych na zasiłku, rencie i emeryturze. To jednak, z powodu pięknej przyrody, zatrzymaliśmy się tutaj na dłużej. Znaleźliśmy dobrze oznakowaną ścieżkę wiodącą do położonego w górach klasztoru Vahanavank z IX wieku. Tak jak oznakowanie, tak i jego kompleksową odbudowę zafundowali bogaci Ormianie z Zachodu. W Armenii nawet nędzne ruiny twierdzy sprzed tysiącleci mają drogę dojazdową, oznakowanie, tablice w wielu językach i bezkompromisowe próby odbudowy. Na coś trzeba wydać te dotacje.
      Zatrzymaliśmy się poniżej klasztoru. A większą część dnia spędziliśmy na trekingu, naprawach samochodów i wyprawie, do przyblokowego sklepu, po popitkę do armeńskiej wódki. Mieliśmy spokój, ciszę, las i szumiący, górski potok.
      Wizyta w mieście, aby uzupełnić zapasy w sklepie, przyniosła nowe wrażenia. Zobaczyliśmy walące się bloki z wielkiej płyty, a pomiędzy blokami rozciągnięte sznurki i suszące się na nich gacie oraz pościel, na wysokości ósmego piętra. Niektóre mieszkania świeciły pustką rozbitych szyb. A na połamanym chodniku, emerytowani górnicy, składowali drewno, bo grzejniki nie działają i trzeba palić zimą w kozie. Obok drewna parkowały najnowsze S-klasse i Cayenne, z szybami tak ciemnymi jak mentalność ich właścicieli. W sklepiku międzyblokowym zakupiliśmy wino armeńskie, równie drogie co niesmaczne. A także klamerki dla Karstena. Chłopak coraz częściej z nami podróżuje i upodobnia się do nas. Już robi sobie prysznic z butelki po Pepsi, potrafi prać i suszyć. Uśmiał się, kiedy powiedziałem mu, że za dwa lata będzie wyglądał jak my i wtedy nie będzie już naszym klientem.
      O świcie ruszyliśmy dalej. Przez góry, przełęcze, mosty. Razem z irańskimi TIRami piłującymi na jedynce z góry i pod górę. Znaleźliśmy skrót do klasztoru Tatev. Na reduktorze, po kamieniach i błocie wspinaliśmy się po grani, już nie serpentynami, ale jakąś trasą dla Kukuczki. Tylko po to aby zaoszczędzić dziesięć kilometrów asfaltu. Ale jakie widoki i satysfakcja?!
      Do klasztoru Tatev prowadzi długa wstęga nowego asfaltu. Ale nie jest nudna. Można pojechać kilkaset metrów ponad doliną, wagonikiem, jak na Kasprowy. Kilkunastomilionowym nakładem Euro zbudowano tą atrakcję dwa lata temu.
      Klasztor Tatev to jedna z trzech najważniejszych atrakcji Armenii. Po drodze można zatrzymać się przy niezwykle malowniczym kanionie rzeki Warotan, na naturalnym moście Szatana. Lokalna legenda głosi, że tylko Szatan miał tyle mocy, fantazji i atencji dla ludzkich potrzeb, aby rzucić skałę w sam środek kanionu, tworząc w ten sposób most. Woda przepływa pod skałą przez pieczarę pełną stalaktytów. Z boku wypływa cieple źródełko do małego basenu. Piękno natury samo w sobie.
      Klasztor Tatev to atrakcja najwyższej rangi. Jest bardzo oddalony od szlaków turystycznych, ale mimo to godny polecenia. Ciągle działa i żyje. Mieszkają tu mnisi, odprawiają teatralne w obrazie nabożeństwa. Omszale kamienie bogato zdobione przed tysiącleciami, góry ośnieżone lukrem na szczytach w tle i ta cisza godna eremu! Atmosfera coś pomiędzy szkockimi kościołkami na surowym klifie, Stonehangem i klasztorami w Meteora, w Grecji.
      Wracamy na główną i prujemy do Sisian po dziurach... po kraterach raczej. Tuż przed miastem odwiedzamy kamienne kręgi ustawione przez starożytnych Ormian, a przez nowożytnych darzone taką samą wielką atencją co niezrozumieniem. Armeńscy naukowcy tworzą absurdalne teorie na temat ezoterycznych właściwości tychże kamieni, albo o wszechwiedzy praprzodków równej niemalże Druidom.
      Kamienne kręgi Zorats Karer sprzed pięćdziesięciu wieków, są czymś wyjątkowym, to pewne. Ale bardziej w wymiarze skifów z Ałtaju, aniżeli Stonehange. Mimo to warto tu zajrzeć bo morowy pejzaż płaskowyżu, śnieg na szczytach i sterczące z trawy kamienie, potrafią przenieść wrażliwość turysty w inny wymiar.
      Podobnie miasteczko Sisian może przenieść turystę w inny świat. Ulice wyglądające jak rynsztoki pełne błota. Pijani przechodnie oraz ogólny wygląd rozkładu i anarchii, potrafi przenieść w świat upadającego miasteczka poszukiwaczy złota, gdzieś w XIX wiecznej Alasce. Ale to wszystko okraszone atmosferą południowej Chorwacji. Bo na przedmieściach małe domki z jasnego kamienia i z werandami obrośniętymi winoroślami. A na podwórkach stare Ziły, GAZy i Moskwicze. Te perełki dawnego poszanowania estetyki wzornictwa przemysłowego.
      Potem był długi zjazd do doliny rzeki Nachiczewanczaj, na ciepły i miły poziom prawie 1200m n.p.m. Armenia to same góry. W maju i przy złej pogodzie oznacza to ciągle obserwowanie altimetru i termometru. Czasami przydają się krótkie spodenki, a czasami trzeba sięgnąć po kalesony i gruby polar.
      Zanocowaliśmy tuż pod kościołkiem Tanahati, w ukwieconych sadach, obok szemrzącego strumienia. Następnego dnia na początek zwiedzamy, kamienny kościółek na szczycie góry. Tło stanowiły pejzaże jak z wiosennych Alp. Słońce w pełnej odsłonie i niebieskie niebo usiane białymi obłoczkami, dodawały temu miejscu surowości krajobrazu jak z Norwegii. Co ciekawe, ten kościółek, a raczej jego rekonstrukcja, miały dziwne inskrypcje. A to ręka Fatimy, córki Mahometa, symbol ochrony i bezpieczeństwa Muzułmanów. A to wykute w kamieniach ścian krzyże prawie jak celtyckie. A to płyty nagrobne wprawione w chodniki, jak stare, żydowskie macery. A to znów geometryczne zdobienia podobne do inkaskich. Cudowne miejsce, z ciekawą atmosferą.
      W dolinie ruszyliśmy w stronę jeziora Sevan, ku przełęczy Wajots na 2410m n.p.m. oraz piargowemu usypisku krateru Armagan, wypiętrzonego na ponad 2800m n.p.m. Ma w swym wnętrzu kalderę z jeziorem. Wiedzie tam droga, ale o tej porze roku zasypana jest śniegiem. Wcześniej jednak wspięliśmy się do twierdzy Sambata, na 1931m n.p.m. Twierdza położona jest na skalistym szczycie z pięknym widokiem na dolinę rzeki Jehegis oraz Jelegis. Odrestaurowano tylko fundamenty, ale i one dają wyobrażenie potęgi tej budowli. Przed główną bramą jest mały parking, który aż zachęca aby się na nim zatrzymać na noc. Zwiedzić okolicę na piechotę. Pójść do kościółka Tsachatskar, na przeciwległą górę, tak w ogóle pobyć tutaj w tej ciszy gór.

Mariusz Reweda

Zobacz inne artykuły.