"Ruch" BR&Magazyn Centrum Biznesu i Sztuki Stary Browar - nr 29
index witryny
strona główna
wstecz








      Kandy od Ella dzieli około 160 kilometrów. Trasę tę można przejechać samochodem w około dwie godziny. Jednak większość podróżników woli wsiąść do kultowego pociągu i razem z robotnikami z plantacji herbacianych przemierzyć tą trasę w osiem (sic!) godzin. Bo szybciej wcale nie znaczy lepiej.
      Po Sri Lace najlepiej podróżuje się pociągami. Wciąż doskonale funkcjonuje system stworzony przez Anglików jeszcze w czasach kolonialnych. Do dziś stare lokomotywy i wagony odjeżdżają ze starych dworców i peronów, przecinając kraj po starych wiaduktach i torowiskach. Jak za dawnych czasów pasażerowie kupują kartonikowy bilety drukowane za pomocą ręcznych pras, a starych drewnianych tablic z godzinami odjazdów pociągów nie zastąpiły nowoczesne wyświetlacze. Czas na lankijskiej kolei się zatrzymał.
      W Kandy, dawnej stolicy Sri Lanki (która do dziś stanowi ważny ośrodek dla wyznawców buddyzmu, a to ze względu na przechowywaną w lokalnej świątyni relikwię - ząb Buddy) uczymy się szybko, że tory kolejowe służą nie tylko pociągom, ale i pieszym. Gdy chcemy dojść do dworca kolejowego, to udajemy się tam przecinającymi miasto torami, w towarzystwie wracających ze szkoły dzieci i odzianych w pomarańczowe szaty mnichów. Następnego dnia planujemy jechać do położonej wśród gór i plantacji herbaty miejscowości Ella. Oczywiście pociągiem. Ale bilety na pierwszą klasę w widokowym wagonie turystycznym z rezerwacją miejsc już wyprzedano, a na drugą klasę możemy kupić dopiero jutro rano, przed odjazdem pociągu. Zatem wracamy do centrum - oczywiście torami - aby spędzić popołudnie nad urokliwym jeziorem położonym w samym środku miasta.
      Następny poranek jest dość chłodny i deszczowy. Jesteśmy na dworcu dużo wcześniej przed godziną odjazdu pociągu. Z czasem przybywa podróżnych, większość to turyści. Wsiadamy do podstawionego pociągu i udaje się nam zająć dobre miejsca przy oknie. Szykujemy się na piękne widoki. Ale nasza radość nie trwa zbyt długo. Ten pociąg dojeżdża tylko do pobliskiej stacji przesiadkowej, gdzie mamy wsiąść do właściwego pociągu jadącego w kierunku Badulla, który zawiezie nas do Ella. Tyle, że ten przyjeżdża już zapełniony. Wszystkie miejsca w klasie drugiej są zajęte, więc rezygnujemy ze stania w tłoku i lokujemy się na podłodze w wagonie restauracyjnym w klasie trzeciej. Stoły obsiadła starszyzna, młodsi kucają na podłodze. Przystanków po drodze jest wiele, co rusz wsiadają duże grupy pracowników z plantacji herbaty, które mijamy po drodze. I tu się przynajmniej coś dzieje! Sąsiad Tomka zasnął przycupnąwszy koło jego plecaka. Babinka-starowinka zastygła niemalże bez ruchu na parę godzin w siadzie płaskim na stole, rusza się tylko, aby wypluć przez okno przeżuwane liście betelu. Wesoły tubylec próbuje nawiązać z nami kontakt w nieznanym języku migowym. Idzie nam całkiem dobrze, ale wszystko psuje guma do żucia, którą go częstuje. Wypluwa ją z obrzydzeniem, a oczy wyraźnie zdają się pytać "co to za świństwo?". Do wagonu restauracyjnego zawitał także człowiek-orkiestra, aby zarobić parę groszy, a przy okazji umilić nam długą podróż. Rękoma wystukuje na tabli rytm, który wzmacniają dzwonki na nogach, a melodię wygrywa na harmonijce ustnej. Tryska godnym pozazdroszczenia entuzjazmem. Kilku mężczyzn gra w karty, ich sąsiad zasnął na ladzie stołu. Emerytowani turyści z Belgii zajęli kąt pod nieczynnym okienkiem do wydawania posiłków. Co kwadrans zmieniają się w siedzeniu na walizce, z którą podróżują. Obowiązki nieczynnego "warsu" przejął młody chłopak, który roznosi herbatę i sprzedaje herbatniki.
      Z poziomu podłogi staramy się śledzić krajobraz na zewnątrz. Pociąg w tempie piechura wspina się na ponad 1500 metrów n.p.m., mamy więc dużo czasu, aby podziwiać wspaniałe widoki. Monsunowe chmury wiszą nad zielonymi stokami pokrytymi rządkami krzaków herbacianych. Co rusz przejeżdżamy jakiś imponujący wiadukt, mijamy urokliwy wodospad, zatrzymujemy się na małych stacyjkach, jakby z innej epoki.
      Do XIX wieku Sri Lanka była wielkim producentem kawy. Jednak na skutek epidemii, która zniszczyła kawowce, wymieniono je na krzaki herbaciane. Warunki panujące w środkowej części wyspy okazały się idealne dla nowej uprawy: ciepły klimat, duża wysokość nad poziomem morza i strome górskie zbocza. Do zbierania herbacianych listków i pączków zatrudnia się głównie kobiety. Swego czasu Anglicy sprowadzili do tej pracy z Indii Tamilii, którzy się w tym specjalizowali. Dumni Syngalezi nie chcieli pracować dla kolonizatorów. Przeciętny robotnik zbiera ok. 15 kilogramów herbaty dziennie i zarabia 175 rupii lankijskich (tj. około 1,5 USD), natomiast 10.000 kg liści herbaty daje po fermentacji i suszeniu ok. 2.500 kg gotowego produktu. To tu w 1890 roku Sir Thomas Lipton zbudował swoją słynną fabrykę, a dziś większość z plantacji herbacianych udostępnia turystom swoje obiekt do zwiedzania.
      My mamy okazje przemaszerować przez plantacje herbaty kolejnego dnia, gdy z Ella robimy trekking przez dżunglę na sterczącą ponad południową równiną malowniczą Ella Rock. Ale żeby trafić na właściwą ścieżkę prowadzącą przez uprawy herbat w górę musimy wyjść spory odcinek poza miasto ... oczywiście torami. Tą samą trasę musimy pokonać w drodze powrotnej, ale tym razem robimy sobie przystanek na małej stacyjce Kithalella. Mamy wrażenie, że cofnęliśmy się do początku dwudziestego wieku. Stary angielski samowar, szafa z kartonikowymi biletami i prasa do ich drukowania. A do tego młody sympatyczny zawiadowca o miodowych oczach. "Za 10 minut będzie pociąg do Ella", informuje. Chętnie skorzystamy z tej propozycji, bo dziś z kolei upał jest nieznośny i wędrówka pod górę wyciągnęła z nas siły. Chłopak jest bardzo chętny do rozmowy, pokazuje nam jakąś wielką księgę, gdzie na fotografiach rozpoznajemy wyposażenie jego dyżurki, które w Anglii pewnie znalazłoby się w muzeum kolejnictwa, a tu wciąż jest wykorzystywane. Wskazuje też na oprawione w ramkę zdjęcie przedstawiające parową lokomotywę sunącą po malowniczym wiadukcie przez porośnięte palmami góry. "To niedaleko stąd, 3 kilometry za Ella", wyjaśnia. Zgodnie z jego sugestią do Ella dojeżdżamy pociągiem (o pięknym wystroju w stylu Dzikiego Zachodu), a następnie pokonujemy jeszcze trzy kilometry pieszo... oczywiście torami. Przed samym wiaduktem musimy jeszcze przejść przez długi tunel. Nie przewidziano ścieżki dla pieszych, czekamy więc, aż przejedzie pociąg i ruszamy szybko za nim. Mamy nadzieje, że gdzieś tam jakiś zawiadowca czuwa, aby zachować między pociągami bezpieczne odstępy.
      Wiadukt rzeczywiście jest imponujący, jak z filmu. Robimy tu sobie dłuższy odpoczynek. Czas płynie powoli. Mijają nas niespiesznie mieszkańcy okolic, którzy po torach całymi rodzinami przebywają dystanse od wioski do wioski. Czasami przejedzie pociąg. Słychać odgłosy dżungli, w dole szumi rwąca rzeka. Wszystkie te smaczki umknęłyby nam, gdybyśmy dołączyli do jednej ze zorganizowanych wycieczek, które w jeden dzień łączą przejazd autokarem z Kandy w stronę gór, zwiedzanie plantacji herbaty, krótki przejazd pociągiem na odcinku między dwoma najbardziej atrakcyjnymi wodospadami, zaraz znowu do autokaru, który wiezie uczestników do hotelu, a potem na kolację z pokazami tańców ludowych. Na Sri Lance czas płynie powoli, czasami wręcz staje w miejscu. Warto dostosować się do tego tempa. Festina lente!

Iwona Kozłowiec

Zobacz inne artykuły.