"Dom na kołach" BR&Magazyn Centrum Biznesu i Sztuki Stary Browar - nr 30
index witryny
strona główna
wstecz








Dom na kołach
      "Wy otkuda?", zapytała sprzedawczyni, gdy w Mahaczkale kupowałam mapę Dagestanu. "Z Polszy", odpowiadam. "I nie baliście się do nas przyjechać?". "A powinniśmy?", pytam z uśmiechem. "Chyba nie", słyszę w odpowiedzi. "Chyba", bo Dagestan (jak zresztą cały Kaukaz Północny) wśród republik Federacji Rosyjskiej owiany jest złą sławą. Przed dagestańskimi wahabitami ostrzegał nas Dagestańczyk, którego spotkaliśmy dwa dni wcześniej na noclegu "pod chmurką" w Kraju Stawropolskim: "Młodym pracować się nie chce, łatwych pieniędzy szukają i pod hasłami fundamentalnego islamu rozbój na drogach uprawiają." W samej stolicy na ulicach widzimy wiele patroli wojskowych; żołnierze w kamizelkach kuloodpornych i z ostrą bronią. A na głównych drogach co rusz jesteśmy zatrzymywani na posterunkach kontrolnych. Zwykle są po dwa, w niewielkim odstępnie. Najpierw federacyjny, z funkcjonariuszami przysłanymi tu z Moskwy, a za chwilę powtórka podobnych procedur w wykonaniu wojskowych dagestańskich. Jednak wciąż rządzą tu rody i klany, których wpływy są silniejsze niż administracji państwowej, a lojalność do nich ważniejsza niż przynależność do partii politycznych. To dlatego tak często zdarzają się zamachy na dagestańskich polityków. Wszak od zawsze tylko silniejszy miał prawo tu rządzić.
      Ta zła fama Kaukazu Północnego odstrasza. Brak infrastruktury turystycznej i kiepska informacja o lokalnych atrakcjach również nie przyciąga odwiedzających. A szkoda, bo góry tu piękne, tradycje oryginalne, a gościnność muzułmańskich górali nie ma sobie równych. Ale to, co dla wakacjusza jest niedogodnością, dla podróżnika jest magnesem, który przyciąga jak pszczoły do miodu. Postanawiamy na własnych kołach spenetrować mało znane zakątki tej pięknej krainy. Na te "wakacje pod gruszą"" dołączają do nas jeszcze trzy załogi. Wszyscy przygotowani są na to, że będą musieli być samowystarczalni. Nasze samochody terenowe nie tylko wszędzie dojadą, ale i spełnią funkcję domu w podróży. Będą sypialnią, kuchnią i łazienką w jednym. Dzięki temu każdego ranka będziemy budzić się w nowym pięknym plenerze.
      Wyjeżdżamy ze stolicy i kierujemy się w góry. W małej wiosce za Lawaszi robimy postój przy piekarni, gdzie w okrągłych piecach piecze się chleb zwany tu właśnie lawasz! Kupujemy też owczy ser i melony. Trochę dalej przy skalnej bramie robimy przystanek na drugie śniadanie. Niemal każdy z przejeżdżających samochodów zatrzymuje się koło nas, a z otwartych okien wychylają się twarze o ostrych kaukaskich rysach. Jednak pozornie srogie spojrzenia od razu rozświetla serdeczny uśmiech, a na ustach pojawia się pytanie "Co pomóc? Co wam potrzeba?". Miejscowi są bardzo nas ciekawi, co najmniej tak samo, jak my ich. I wcale nie wzbudzają w nas obaw!
      Nasz kierunek na dziś to Hebda (dawne Sovietskoje), na przełaj, przez góry. Zaskakuje nas, że nawet boczne dróżki są tu wyasfaltowane. Jednak gdy mijamy tamę na rzece Kara Kojsu, asfalty się kończą i dalej jedziemy już tylko dobrze utrzymanymi szutrami, które wspinają się na kolejne przełęcze. Góry tu piękne. Wyniosłe szczyty, niejeden o wysokości ponad 2.500 metrów, tworzą ostre grzbiety, rozpostarte wzdłuż naszej drogi. Ostatni odcinek na dziś wiedzie doliną rzeki. Okolica jest gęsto zaludniona. Doliny wykorzystywane są rolniczo, a zbocza górskie to łąki i pastwiska dla wszechobecnych krów. Soczysta zieleń traw, dużo lasów, wspaniałe widoki. "Sielska dolina", można by rzec, gdyby nie .... "łatwe pieniądze" - wciąż brzmią mi w uszach te słowa. Ale nasza pierwsza noc w Dagestanie mija spokojnie. Miejsce na obóz znaleźliśmy w odnodze głównej doliny tuż za Hebdą. Droga dojazdowa trudna, nawet dla dobrze przygotowanych samochodów terenowych i wprawnych kierowców. Mam nadzieję, że gdy ktoś szuka "łatwych pieniędzy", to nie będzie się tak trudził.
      Zadanie na kolejny dzień to znalezienie drogi przez góry do Czeczeni. Według atlasu dróg Federacji Rosyjskiej z wioski Ratlub wiedzie na zachód droga przez przełęcz o wysokości 3.109 metrów n.p.m. Ale czy jest przejezdna? Cóż, jak nie pojedziemy, to się nie dowiemy. W Dagestanie większość wiosek położona jest wysoko w górach. W dawnych czasach taka lokalizacja spełniała funkcję obronną. Zanim obcy dojechali z doliny do wioski, łatwo było ich ze szczytu wypatrzyć i na niezapowiedzianą wizytę się przygotować. Tak też pewnie było w naszym przypadku. Zanim serpentynami wdrapaliśmy się na wysokość 1.500 metrów, to ryk naszych wysilonych silników wyciągnął już wszystkich górali z domów na mały placyk, który był końcem drogi. Dalej się jechać nie da. Wychodzę z mapą, przedstawiam się, że my turisty z Polszy, że chcemy przez przełęcz, na skróty przez góry do Agvali dojechać. Mężczyzna, którego inni nazywają tu oligarchą szybko sprowadza nas na ziemię. "Da, tam droga jest, ale tylko pieszkom. Jak macie namioty i zapas jedzenia, to przejdziecie, a na maszinie tylko dookoła główną drogą, trzeba wrócić do Hunzah." "Albo nową drogą wojskową na południe", podpowiada jakiś mężczyzna z tłumu. Na mapie jej jeszcze nie ma. Wiedzie doliną rzeki Avarskoje Kojsu w stronę granicy z Gruzją. "Ale tam mogą być pograniczniki, nie wiadomo, czy bez razrieszienia przejedziecie." Jednak spróbować trzeba. Droga malowniczo przykleja się do zbocza gór tworzących coraz węższą dolinę. Piękna pogoda, więc z pasją pstrykamy zdjęcia, podziwiamy widoki i poddajemy się przyjemnej myśli, że wszystko będzie dobrze; myśli, której tak łatwo się ulega w kontakcie z oszałamiającą obecnością gór i niemalże dziewiczą przyrodą. Po drodze małe atrakcje. A to stary kamienny most przy drogowskazie do wioski o znajomo brzmiącej nazwie "Albania". Zapewne jest to nawiązanie do Albanii Kaukaskiej, historycznego królestwa, które istniało na terenach południowego Dagestanu i Azerbejdżanu od IV w p.n.e. do VII w n.e., a w którym współcześni Ormianie szukają swoich protoplastów. A to stary zdezelowany autobus porzucony na poboczu z wymalowanym na drzwiach rozmazanym już wizerunkiem Immama Szamila. Dla ludów Północnego Kaukazu to taki sam bohater, jak dla nas Kościuszko, czy Chmielnicki dla Ukraińców. W XIX wieku zjednoczył górali kaukaskich w sojusz militarny przeciwko Rosji carskiej i przez 30 lat, walcząc na zasadzie partyzantki, próbował stworzyć niezależne państwo oparte na surowych zasadach islamu. W wiosce Czododa, położonej 3 km w górę stromymi serpentynami od głównej drogi, odwiedzamy zijarat, czyli święte miejsce dla tutejszych wyznawców islamu. Zwykle jest to grób jakiegoś znanego mułły, do którego wierni przybywają z pielgrzymkami.
      Przy wjeździe do wioski Tliadasz niebieska tablica informuje nas, że tu zaczyna się strefa nadgraniczna i wjazd jest możliwy tylko po okazaniu przepustki i dokumentu tożsamości. Zatrzymujemy miejscowych z prośbą o informację, co do dalszego przejazdu. Trafiliśmy na szefa lokalnych służb celnych. W rozmowach z poganicznikami każe powołać się na swoje imię i nazwisko - Radżat Armijski, podobno wszyscy go tu znają. A na naszej mapie rysuje nam przebieg nowej drogi do Agvali. Gdy w końcu dojeżdżamy do posterunku wojskowego (który wygląda jak twierdza kozacka z czasów carskich, ale w super nowoczesnej wersji), młody żołnierz pełniący służbę przy szlabanie prosi uprzejme o chwilę cierpliwości, musi zadzwonić do przełożonego, aby sprawdzić, czy może nas przepuścić. Po dwudziestu minutach wraca i - zgodnie z naszymi przewidywaniami - informuje, że potrzebna jest przepustka, a tą można uzyskać tylko w stolicy. Teraz z kolei my uprzejmie dziękujemy i zawracamy. Zanim ruszymy w stronę Hunzah, jeszcze przerwa na małe zakupy w przydrożnym sklepiku. A tu miła niespodzianka! Właściciel kasuje za paczkę herbaty, kawę i napój, ale ciasteczka - gratis! Przecież jesteśmy gośćmi! Dokłada dwie garści herbatników, a do tego jeszcze czekoladowe konfiety. Im bardziej dziękuję, że wystarczy, że nie trzeba, tym bardziej energicznie dokłada! Rewanżujemy się skromnie paczką wedlowskich krówek. Borys dodaje do tego dmuchaną piłkę, "dla doczki"... i zostaje obdarowany siatką mandarynek. Wot, dagestańska gościnność. Musimy szybko odjechać, bo nasz dobrodziej jest nam gotów swoją koszulę oddać!
      Gdy wracamy w okolicę Hebdy do skrzyżowania, które przejechaliśmy wczoraj wieczorem, skręcamy na północ w kierunku Hunzah. Jest już późne popołudnie, zaczęło padać. Musimy znowu wspiąć się na 1.500 metrów. Zakręt za zakrętem, serpentyna po serpentynie, powoli wjeżdżamy szutrową drogą na przełęcz. O dziwo, deszcz ustał, zza chmur wyjrzało wieczorne słońce, a naszym oczom ukazały się niewiarygodne widoki. Za przełęczą jest kolejna dolina, kolejne szczyty, aż po horyzont. Wspaniały deser po tak ekscytującym i bogatym dniu. Spontanicznie postanawiamy zostać tu na noc. Poziomujemy samochody, wyciągamy stolik, krzesełka, będzie kolacja z widokiem na piękne góry. Wieczór spędzamy przy lampach naftowych, pod gwiazdami, podziwiając światła odległego Hunzah, rozłożonego na szczytach po drugiej stronie doliny. I cisza, ta wszechogarniająca cisza, która działa jak balsam dla duszy. W podróżach samochodem każdy nocleg jest zwykle w nowym miejscu, każdy poranek to niespodzianka. Niezależność, którą daje dom na kołach, potrafi uwieść tych, którzy ponad luksusy i wygody cenią sobie kontakt z przyrodą i możliwość docierania do niecodziennych miejsc. Dla nas to już nie tylko sposób na poznawanie świata. Dla nas to styl życia. Bez względu na okoliczności lubimy jeździć swoimi drogami.

Iwona Kozłowiec

Zobacz inne artykuły.