Powitanie Słońca w Konark
index witryny
strona główna
wstecz








"W tym miejscu język kamieni przewyższa język ludzi."
(Here the language of stone surpasses the language of man.)

(Poeta Rabindranath Tagore o świątyni w Konark)

      To była miłość od pierwszego wejrzenia. Gdy we wczesnych latach dziewięćdziesiątych w antykwariacie zobaczyłam książkę "Indie. Panorama sztuki" i wielkie kamienne koło na okładce, wiedziałam, że koniecznie muszę dotrzeć do miejsca, z którego ten symbol pochodzi. Z czasem dowiedziałam się, że jest to fragment zdobień słynnej świątyni Słońca w Konark, w stanie Orisa (ang. Oddisha). Moje marzenie spełniło się! Po raz pierwszy do Konark dojechałam w 2003 roku, a po 11 latach zawitałam tam po raz drugi.
      Przez ten czas trochę się zmieniło. Zbudowano obwodnicę miasteczka, które rozrosło się wokół świątyni. Powstały nowe hotele. Wyasfaltowano drogę, która prowadzi przez centrum i dzięki temu mniej się kurzy. Przed głównym wejściem do świątyni ciasno ustawiły się stragany z hinduistycznymi dewocjonaliami i pamiątkami dla indyjskich turystów. Kiedyś była to alejka, na której królowali żebracy. Pamiętam, jak gorliwie oferowali swoje usługi jako strażnicy naszych wypożyczonych rowerów. W sumie może daliby radę. Ten niewidomy miał dwie nogi, w przeciwieństwie do swojego "widzącego" sąsiada. Do tego dwóch trędowatych, każdy z jednym ramieniem sprawnym, a drugim przemienionym przez chorobę w kikuta. W sumie jeden pełnosprawny strażnik by się z tego uzbierał. Jak się popatrzy na hinduistyczne bóstwa, to też często wydaje się, że oni są jakby poskładani w wyniku przedziwnych operacji plastycznych: a to Ganesza, o ciele dziecka, ale z głową słonia, małpolud Hanuman, wieloręka Durga, czy też czterogłowy Brahma.
      Sama świątynia po raz drugi olśniła mnie swoim ogromem. Przypomina wielki rydwan (ratha) na dwunastu parach kamiennych kół. To właśnie jedno z takich kół zobaczyłam na okładce książki wiele lat wcześniej. W zamyśle twórców cała konstrukcja miała przypominać gigantyczny pojazd. Niewiele zostało z rzeźb siedmiu koni, które rzekomo miały ciągnąć ten gigantyczny rydwan. Ale do dziś widać, że koncepcja tej budowli była wyjątkowo oryginalna. Symbolika rydwanu odnosi się do symboliki bóstwa, któremu świątynia jest poświęcona, a mianowicie Surji, czyli Słońcu. Tradycyjnie Surja był najczęściej wyobrażany jako złoty jeździec na powożonym przez Arunę rydwanie zaprzężonym w siedem koni (jak siedem dni tygodnia) lub też w pozycji stojącej, trzymając w uniesionych rękach dwa kwiaty lotosu. Lotos jest kwiatem symbolicznym dla słońca, gdyż rozchyla swoje płatki tuż po wschodzie. To właśnie na rydwanie słoneczny bóg przybywa każdego dnia na ziemię. W formie tej niezwykłej koncepcji architektonicznej hołd Słońcu chciał oddać król Narasinhadewa I z dynastii Gangów (na jego imię składają się człony oznaczające "mąż", "lew" i "bóg"), który w XIII wieku zlecił wykonanie tej odważnej konstrukcji braminowi Sadasiwie Samantaraja Mahapatra. Stał się on głównym architektem, czyli "tym, który dzierży sznur" (służący do pomiarów) projektu. Miedziane płytki z czasów dynastii Ganga (ok. 1238-1264) wspominają o tym wielkim osiągnięciu króla Narasinhadeva jako budowniczego maha-kutira (dosłownie: "wielkiego domu") Ushnarasmi lub Surji w jednym z kątów Trikona ("trójkąta"):

"Trikona-kone kutirakam-achikarad-Ushnarasmeh"

      Świątynia słońca w Konark była nie tylko największym ze średniowiecznych przedsięwzięć budowlanych w Orisie, ale też największa ówczesną budowla na terenie subkontynentu indyjskiego. Oglądając zdjęcia przedstawiające świątynię z lotu ptaka widać, jak ogromne było to założenie architektoniczne (261m x 160m). Zaraz za głównym wejściem jest widoczny Nata Mandir, czyli pawilon, który służył rytualnym tańcom religijnym. Na jego ścianach można podziwiać zdobienie i płaskorzeźby muzyków i tancerek przedstawiających pozy i gesty klasycznego tańca Bharata Natjam. Do dziś tradycja tańca klasycznego jest żywa w Konark. Co roku w grudniu odbywa się tu festiwal, który przyciąga setki odwiedzających. Do pawilonu prowadzą schody, których strzegą rzeźby przedstawiające figury lwów wyskakujących ponad leżącymi poniżej słoniami. Mają wykutą na ciele ozdobną uprząż, co symbolicznie sugeruje, że pawilon taneczny także miał się "przemieszczać".
      Za pawilonem przeznaczonym do tańców religijnych znajduje się zachowana przednia część świątyni nazywana lokalnie dżagamohana (wysokość ok. 30 metrów). Prowadzi do niej bogato zdobiona brama wykonana z zielonkawego kamienia o nazwie chloryt. Uwagę przykuwa jej misterna ornamentyka: na ośmiu "ramach" ościeżnicy dających wrażenie głębokiej perspektywy umieszczono reliefy roślinne, motywy geometryczne, podwójny zwój mitycznych naga, tj. pół węży-pół ludzi, jak również ustawione w rzędy mniej lub bardziej rzeczywiste postaci, niektóre w miłosnym uścisku. Przednia część portalu przedzielona jest pionowym elementem, który przypomina kliszę filmową, gdzie klatka po klatce przedstawione są kolejne sceny z brodatą postacią siedzącą w pozycji lotosu w roli głównej.
      Jednak wejść przez tą bramę nigdzie nie można. Po tym jak dach świątyni zaczął się zapadać, w 1904 roku jej wnętrze zostało wypełnione piaskiem, gdyż całą konstrukcja groziła zawaleniem. Faktem jest, że ten odważny projekt króla Narasinhadewa I został wykonany na mało stabilnym przybrzeżnym gruncie (linie brzegowa oddaliła się przez stulecia o ok. 3 km). Między innymi dlatego budowla utraciła już swoją zasadniczą część, czyli wznoszącą się na 72 metry wieżę zwaną sikhara. Niektórzy twierdzą, że stało się to na skutek niestabilnego podłoża. Inni wysuwają teorię, że do katastrofy doszło na skutek trzęsienia ziemi lub uderzenia pioruna. Są też tacy, którzy wątpią, czy budowa wieży została w ogóle ukończona! Jednak w tradycyjnych opowieściach zachowały się przekazy europejskich marynarzy, którzy (błędnie) nazywali wieżę w Konark "czarną pagodą", w odróżnieniu od białej kopuły ("pagody") świątyni Jagannatha w Puri. Swego czasu obydwie świątynie stanowiły ważne punkty odniesienia podczas nawigacji po Zatoce Bengalskiej.
      Mimo, że to co pozostało ze świątyni Słońca to zaledwie fragment oryginalnej budowli, a wnętrze głównego sanktuarium jest niedostępne, to jednak samo obejście dookoła tej majestatycznej budowli zbudowanej w typowym dla Orisy stylu Nagara dostarcza wiele wrażeń estetycznych. Wielkie kamienne koła, o średnicy ponad trzy metry każde, ozdobione są misternymi zdobieniami. Każde z nich podzielone jest 18 szprychami i symbolizuje koło dharmy. Na każdej ze szprych uważny widz może dostrzec sceny militarne, erotyczne, taneczne. Do tego niezliczona ilość rzeźb i płaskorzeźb, ozdobnych fryzów, wzorów geometrycznych, symboli roślinnych. Wzrok przyciągają tajemnicze i zmysłowe Aspary w wyszukanych tanecznych pozach oraz Nagowie, wężokształtne bóstwa wodne. Nie mniej intrygujący są kochankowie w namiętnych pozach i uściskach, prowokujący umysł skojarzeniami od śmiałej pornografii począwszy na zaawansowanych praktykach tantrycznych skończywszy. Ma się wrażenie, że cała świątynia żyje, jest w ruchu, ożywiona obecnością zwierząt, ludzi, bogów i postaci mitologicznych. Ogląda się to jak średniowieczny komiks.
      W 1999 r. Konark i duża część wybrzeża Zatoki Bengalskiej bardzo ucierpiała na skutek cyklonu. Nasz hotelarz wspomina, jak rankiem 29 października obudził go silny wiatr. Tak silny, że aby przejść do drugiego budynku musiał się czołgać. Aby uwiarygodnić swoją opowieść, pokazuje nam, z jakim trudem przesuwał się po ziemi, aby nie porwał go wiatr. Wskazuje drzewa w ogrodzie, które kataklizm co prawda przetrwały, ale kompletnie straciły liście "Jak po pożarze", dodaje. Mówi o zniszczeniach w pobliskiej wiosce, gdzie jeszcze dwa tygodnie po przejściu tornada ciała zabitych leżały na drodze. Pytam, czy były jakieś wcześniejsze ostrzeżenia. Może i były, ale w tamtym czasie mieszkańcy okolicznych miasteczek, w tym grupy rdzennej ludności plemiennej Orisy (Adivasi), nie mieli dostępu do radia lub telewizji. Co więcej, przejście kataklizmu odcięło dopływ prądu, więc wszelka komunikacja i akcja ratunkowa była utrudniona. Pytam naszego gospodarza, czy ten sam huragan zniszczył pobliskie Puri. "Nie", odpowiada stanowczo. "Miasto uratowały bóstwa rezydujące w tamtejszych świątyniach."
      Fakt, w świątyni Konark bóstw nie ma. Gdy oczyszczono gruz z miejsca głównej świątyni (dziś już nieistniejącej) nie znaleziono wśród ruin idola głównego bóstwa. Wzbudziło to wiele spekulacji. Niektórzy uważają, że tak jak w pobliskim Puri, idol wykonany był z drewna i materiał nie przetrwał próby czasu. Inni twierdzą, że został wywieziony do innej świątyni, a nawet wykradziony. Jednak trzy wizerunki bóstwa solarnego zachowały się w niszach murów zewnętrznych (czwarta rzeźba wykonana z piaskowca znajduje się w Muzeum Narodowym w New Delhi). Wykonane z zielonkawego chlorytu postaci z ogromną starannością przedstawiają detale i zdobienia. Na jednym z wizerunków Surja przedstawiony jest jako jeździec na koniu, natomiast na dwóch pozostałych w pozycji stojącej. Surja w pozycji stojącej ma wysmukłą i wyniosłą postawę ciała. Zdobią go liczne klejnoty, biodra i uda ma przesłonięte tkaniną o misternie wyrzeźbionej fakturze. Na głowie ma misternie zdobione nakrycie o stożkowym kształcie. Ramiona rzeźby są od łokci odłamane, ale ślady wskazują, że w dłoniach dzierżył dwa rozkwitłe lotosy.
      Z uwagi na fakt, że do XIX wieku świątynia w Konark pozostawała w stanie ruiny, wiele rzeźb zostało stąd wywiezionych. Niektóre trafiły do muzeów, inne pozostały w kolekcjach prywatnych. W nadziei, że dowiem się więcej o tej niezwykłej budowli, idę do miejscowego muzeum pod auspicjami ASI (Archeological Survey of India). Na starych fotografiach mogę zobaczyć, jak świątynia wyglądała przed renowacją.
      Gdy po południu upał trochę zelżał, idziemy na spacer wokół murów świątyni. Akurat przyszedł też chudziutki wędrowny mnich, sadhu. "Dziadunio o młodym ciele i twarzy jak słoneczko", kwitujemy. Przesuwa się on po murach wykonując sekwencję Surjanamaskar, tj. "powitania słońca". Tak samo ja witam każdy dzień na dachu naszego hotelu!
      Po prawej stronie od głównego wejścia do świątyni znajduje się mały niepozorny budynek. Napis nad wejściem głosi: Świątynia Dziewięciu Planet (Nava Graha Temple). Jest to fragment wschodniej ościeżnicy świątynnych wrót. Panel w formie monolitu z wyrzeźbionymi dziewięcioma bóstwami przedstawiającymi ciała niebieskie do dziś jest przedmiotem aktywnego kultu, a rytuał "uspokojenia planet" (graha-shanti) jest podstawowym elementem rytuałów astrologii wedyjskiej. Gdy tylko wchodzimy do tej niepozornej świątyni, już gorliwy bramin wciska nam do ręki "zestaw podstawowy" do pudży (czyli kwiaty, kadzidła, lampka oliwna), bez ogródek żądając w zamian 50 rupi. Dobrze, niech będzie. Drugi bramin od razu indyjską angielszczyzną opisuje po kolei wizerunki bóstw: Suria - Słońce, Chandra - Księżyc, Mangala - Mars, Budha - Mercury, Guru (lub Brihaspati) - Jowisz, Shukra - Wenus, Shani - Saturn oraz Rahu i Ketu, gdzie dwa ostatnie bóstwa reprezentują tak zwane "węzły księżycowe". Z dwoma ostatnimi bóstwami wiąże się pewna legenda, która opowiada jak to demon Rahu wypił kilka kropel amrita, niebiańskiego nektaru dającego nieśmiertelność. Ale zanim ten boski płyn przedostał się przez jego gardło, Mohini (żeńska forma awatara Wisznu) odcięła mu głowę! Głowa pozostała jednak nieśmiertelna i dziś nazywana jest Rahu, a pozostała część ciała demona określana jest jako Ketu. Według wierzeń, ta nieśmiertelna głowa Ketu od czasu do czasu połyka słońce lub księżyc wywołując zjawisko, które znamy jako zaćmienie. Gdy ciała niebieskie przejdą przez gardło Ketu, wydostają się przez odcięte gardło i zaćmienie dobiega końca. Czasami kojarzony z kształtem ogona Ketu porównywany jest także do komety.
      Bramin z typową dla kapłanów wprawą i rutyną odśpiewał pod nosem obowiązkowe modlitwy, okadził nas ogniem, obdzwonił dzwonkiem, bóstwa zostały obsypane kwiatkami z naszej "ofiary", a na koniec dostaliśmy w złożone dłonie po kropelce "święconej wody" z miedzianego dzbanuszka. Dano nam do zrozumienie, że cały rytuał, dla swej skuteczności, również wymaga dodatkowego wsparcia kilkoma banknotami, na co z pewną opieszałością przystaliśmy.
      Nazwa Konark (lub Konarak) łączy się z imieniem głównego bóstwa i odnosi się do słowa arka, czyli "słońca" (sic!) znajdującego się w kona, czyli "w rogu, pod kątem". Według jednej z lokalnych legend świątynia została usytuowana tak, aby pierwsze promienie porannego słońca przechodziły przez Nata Mandir, a następnie odbijały się od diamentu, który znajdował się na idolu bóstwa w głównym sanktuarium. Zjawisko to ponoć można było obserwować przez kilka minut każdego poranka. Cóż, dziś nie ma śladu ani po bóstwie, ani tym bardziej diamencie, a wnętrze świątyni jest niedostępne, więc pozostaje tylko wierzyć lub nie miejscowym opowiadaczom.
      Inna legenda odnosi się do samej konstrukcji świątyni, gdzie rzekomo podczas budowy umieszczono żelazne płytki pomiędzy kamieniami, a wyższe poziomy świątyni zostały wzmocnione masywnymi żelaznymi belkami. Z dokładnością typową dla indyjskich historii źródła podają, że pracę tę wykonywało 1200 robotników przez 12 lat. Co więcej, na szczycie (Dadhinauti) był umieszczony potężny magnetyt ważący kilkadziesiąt ton! Podobno dzięki temu cała konstrukcja była w stanie wytrzymać trudne warunki gruntowe przybrzeżnych terenów. Co więcej, dzięki oddziaływaniu pół magnetycznych główne wyobrażenie bóstwa (pratima) w świątyni rzekomo unosiło się w powietrzu... O szczególnym oddziaływaniu magnetycznym świątyni w Konark donosili też portugalscy marynarze, gdyż potężny magnetyt zakłócał działanie kompasów pokładowych sprowadzając statki na mieliznę. Aby chronić swoje ładunki, Portugalczycy usunęli magnetyt ze świątyni, w ten sposób nie tylko sprowadzając lewitujące bóstwo na ziemię, ale także naruszając magnetyczną strukturę budowli, co w konsekwencji miało doprowadzić do zawalania się głównej części sanktuarium.
      Już starożytne teksty hinduistyczne wspominają o świętości Konark w czasach mitycznych. W księgach Brahma-Purana Konark, a właściwie Konaditya jest wskazane jako najświętsze miejsce oddawania czci Surja (Słońcu) w Utkala (Orisa). Zgodnie z mitologicznym przekazem z Bhavishya Purana i Samba Purana oraz kilku lokalnych tekstów, młody książę Samba, syn Kryszny (deifikowany książę królestwa Dwaraka z rodu Jadawów) i niedźwiedzicy Dżambawati, pewnego dnia rozzłościł mędrca Narada, który za karę namówił go, aby ten udał się do miejsca, gdzie zażywały kąpieli żony Krishny. Następnie Narada przywiódł w to samo miejsce także Krysznę. Kryszna, rozgniewany na widok domniemanego nieposłuszeństwa syna, rzucił na niego klątwę w formie zarażenia trądem. Samba udowodnił swoją niewinność, ale klątwa - raz rzucona - nie mogła być tak prosto cofnięta. Aby uleczyć się z trądu poradzono Sambie, aby według obrządków Śaków (czyli Scytów) oddawał cześć Surji, uzdrowicielu wszystkich chorób skórnych. Samba za zgodą Kryszny opuścił Dwarakę, przeprawił się przez Indus i Czenab, i przybył do kraju Mihiry (Mitry). Tam oddał się służbie Słońcu i po 12 latach został uleczony. Pełen wdzięczności, wróciwszy do kraju postanowił wybudować Słońcu świątynię. Nie wiedział jednak, jak to uczynić i jak należycie czcić wizerunki boga. Pewnego razu podczas ablucji w rzece Chandrabhaga znalazł wspaniały posąg Słońca. Wzniósł mu więc pokaźną świątynię nad brzegiem rzeki i nieopodal wybudował miasto. Potrzebował jednak kapłanów, aby się opiekowali przybytkiem Surji. W tym celu sprowadził z terenów dzisiejszego Iranu osiemnaście kapłańskich rodów Maga (Magasów), którzy byli czcicielami Słońca. Odtąd im tylko wolno było odprawiać rytuał przeznaczony Surji. Nosili na biodrach święte przepaski, takie same, jak widać na zachowanej rzeźbie przedstawiającej Surję. Także wysokie do kolan buty zdradzają obce wpływy - wszak w tamtych czasach nie noszono w Indiach takich butów!
      Pierwotną lokalizacją tego mitycznego epizodu były prawdopodobnie brzegi rzeki Chandrabhaga (starożytna nazwa rzeki Czenab, dopływu Indusu) w Pendżabie, a dokładnie miasto Multan w dzisiejszym Pakistanie. Chiński podróżnik z VII wieku, Hiuen Tsang wspominał w swoich dziennikach podróżnych o wspaniałej świątyni Słońca w Multanie. Z czasem kult słońca rozwinął się w Orisie, a umiejscowienie tego mitu na wschodnim wybrzeżu subkontynentu indyjskiego miało nadać temu miejscu specjalny charakter pierwotnej lokalizacji świątyni wzniesionej przez Sambę. Płytki zbiornik wodny znajdujący się obecnie w pobliżu brzegu morskiego, około 3 km od świątyni w Konark jest znany właśnie jako Chandrabhaga i do dziś przybywają tu pielgrzymi, aby odbyć rytualną kąpiel.
      Sława tej niezwykłej świątyni do XVI wieku rozeszła się daleko poza granice Orisy. Aby Fazal, XVI-wieczny kronikarz na dworze władcy Akbara, zapisał słowa wyrażające hołd i szacunek tej wielkiej budowli: "Nawet ci, którzy są krytyczni w swych osądach i których trudno zadowolić, w jej obliczu staną oniemiali." Widać unikany charakter tej budowli zachwycił także współczesną społeczność międzynarodową, gdyż w 1984 roku świątynia w Konark została wpisana na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO. Prace konserwacyjne trwają. Świątynię otaczają bambusowe rusztowania, na których na znacznej wysokości widać robotników pracujących nad renowacją kopuły dżagamohany.
      Kolejnego dnia pobudka o 5 nad ranem. Jeszcze po ciemku ruszamy rowerami w stronę Chandrabhaga, wioski położonej nad brzegiem Zatoki Bengalskiej. Chcemy zdążyć na wschód słońca. Nie spodziewaliśmy się, że będziemy sami, ale tłum na plaży przerósł moje oczekiwania. Wschód słońca dla Hindusów to szczególna pora dnia. To sandhja, moment kiedy noc łączy się z dniem, co ma miejsce właśnie o świcie (ale i o zmierzchu). To czas, gdy harmonizuje się prana płynąca przez nasze nadis, czyli kanały energetyczne ciała astralnego.
      Większość z przybyłych na plażę modli się, każdy na swój sposób. Wszyscy wypatrują chwili, gdy słoneczna tarcza wychyli się zza chmur. Jakoś tak naturalnie dołączamy do tego najbardziej uniwersalnego i najczęściej praktykowanego na ziemi obrządku - rytuału powitania Słońca.

- A. Jakimowicz, A. Ryttel "Indie. Panorama sztuki", Arkady, 1978, str. 57-59
- Debala Mitra "Konark. World Heritage Series", Archaeological Survey of India, 2003

[Teksty uzupełniające]
1) Z Sambą związany jest przechowywany w tradycji braminów kaszmirskich sanskrycki hymn do Słońca zatytułowany Pięćdziesiąt strof Samby (Samba-pancaśika). Jest to hymn, w którym za pomocą środków poetyckich ukazuje się tożsamość widzianego Słońca ze Słońcem wewnętrzny, duchowym, będącym istotą jaźni. Wyjaśnia on także filozoficzno-mistyczne znaczenie mantry Gajatri (gdzie Słońce określone jest imieniem Savitur*). Powiada się, że śpiewając właśnie ten hymn Samba w cudowny sposób wyleczył się z trądu.
*Savitur - dosł. "twórcza życiodajna siła przejawiająca się w Słońcu"
Źródło: Filip Ruciński "Kilka spostrzeżeń historycznych - o kulcie Słońca w Indiach", www.vivaswan.pl
2) Słońce posiada pięć ważnych cech: Ananta Pawitrata (absolutna czystość), Prana (witalna siła życiowa), Nijama (codzienne wschody i zachody), Szakha (zdolność do wytwarzania pożywienia przez ciepło i promienie światła) oraz Krimi Naszak (niszczenie szkodliwych bakterii). Dzięki tym cechom życie staje się łatwe, spokojne i regularne.
Źródło: Krzysztof Stec, "Dynamiczne Surjanamaskar. Powitanie Słońca", str. 16

Iwona Kozłowiec

Zobacz inne artykuły.