"Podróż ze smakiem" Brand Magazyn Centrum Biznesu i Sztuki Stary Browar nr12/2009
index witryny
strona główna
wstecz








PODRÓŻ ZE SMAKIEM
      Szkoda, że nauka nie wymyśliła jeszcze sposobu, żeby utrwalać smak. Smaków nie można zapisać jak obrazów na zdjęciach, żeby po powrocie z podróży pokazać je znajomym. Smak żyje tylko w danej chwili, tu i teraz, jest osobisty i nie da się go dzielić z innymi. Każdy doświadcza go po swojemu. W podróży smak, jak każdy inny zmysł, jest wyostrzony, łapczywie wyłapuje różnice, lokalne niuanse, szuka egzotyki. Mało kto jest w stanie oprzeć się pokusie, by nie pomaskować nowych dań w obcym kraju. Ach, przejść się po afrykańskim bazarze owocowym i spróbować wszystkiego, co cudownie wygląda i nie wiadomo jak się nazywa. Albo postawić na baczność wszystkie kubki smakowe próbując ogniście ostrych dań kuchni azjatyckiej. A może przełamać barierę konwenansu i dać się zaprosić do jurty kirgiskiej na potrawkę z dzikiego osła lub na żółwia grilowanego we własnej skorupie na ognisku w australijskim buszu. Zdawać by się mogło, że takie smaki zapamięta się na całe życie. A tym czasem pamięć większości smaków przemija. Możemy potem tylko szukać smaków podobnych, odtwarzać dania ze skrzętnie notowanych po drodze przepisów, szukać składników i przypraw identycznych z oryginalnymi. Chcemy przywrócić znajomy smak, przywrócić wspomnienie. Ale to nie takie proste.
      Są jednak smaki, które udaje się cudownie zapamiętać. Taki zapamiętany smak za człowiekiem chodzi, jak cień. Niby zawsze bliski, ale nieosiągalny. No bo jak odnaleźć na przykład w kraju smak chleba z Chiwy. Gdzie Polska, a gdzie Uzbekistan!
      Przechadzając się po uliczkach Itchan Kala, starówki pamiętającej czasy Jedwabnego Szlaku, która dziś niemal w całości zamieniona jest w kompleks turystyczny z hotelami, muzeami i restauracjami, trafiam w zaułek, gdzie za glinianym murkiem stoi piec. Piec chlebowy. Z boku wygląda jak mały kopiec z gliny, albo raczej wulkan, bo z jego szczytu unosi się smuga dymu. Upalny dzień, w samo południe, żar się leje z nieba. Przystanęłam nieopodal w cieniu i przyglądam się z ciekawością. Przy piecu krząta się kobieta. Co rusz wrzuca kilka gałązek chrustu do wnętrza pieca i wtedy na chwilę widać, że z jego czeluści bucha ogień. Jak ona to wytrzymuje? Przecież i tak jest nieznośnie gorąco. Ubrana jest w typowy strój tutejszych wiejskich kobiet, suknię z długimi rękawami, na głowie chusta, którą zakryła twarz, by chronić się przed gorącem. Obok pieca kilka skrzynek, które tworzą prowizoryczny blat. Kobieta rozwija zawiniątko, które przyniosła. Niczym ogromne naleśniki, jeden na drugim leżą poukładane placki chlebowe.
Górny placek trafia na prowizoryczny blat, kilka zręcznych ruchów, aby rozciągnąć ciasto, potem szybkie oznaczenie placka. Czymś, co przypomina skrzyżowanie pocztowego stempla i pędzla o metalowym włosiu, kobieta robi odciski na całej powierzchni placka. Na razie nic z tego nie rozumiem, ale podchodzę i próbuję nawiązać konwersację. "Nan?" wskazuję na placek. "Skolka sumow?" ("sum" to waluta obowiązująca w Uzbekistanie). Kobieta tylko kiwa głową. Cokolwiek to oznacza, postanawiam czekać. Kobieta sprawdza co chwilę temperaturę w piecu. Widać jest już dostatecznie rozgrzany, bo zwraca się teraz ponownie w stronę blatu. Przygotowany placek naciąga na coś w kształcie poduszki, którą wcześniej zwilżyła wodą. Teraz akcja nabiera tempa. Główna bohaterka zakłada na prawe przedramię rodzaj ochraniacza zrobionego z ... nogawki od dżinsów, chwyta poduszkę od spodu, pochyla się nad piecem i przykleja placek do jego wewnętrznej ściany. Czas wypieku jest ekspresowy, jak w mikrofalówce. Do wnętrza pieca wędruje długi szpikulec i po chwili na jego końcu wyłania się pięknie upieczony placek. Jest niezwykły, bo całą jego powierzchnię zdobią kwiaty! Tak, to ślady po odciśniętym wcześniej wzorniku. Ręką odzianą w rękawicę kobieta podaje mi placek, który ochoczo chwytam. Oj, gorące! Płacę i szybko odchodzę, pośpiesznie przekładając chleb z ręki do ręki, bo parzy. Ale to nic! Jak on pachnie, co za aromat, muszę go w tej chwili posmakować. Nie bacząc na to, że jest wciąż gorący, wgryzam się w brzeg wypieczonego okręgu. Wyśmienity. Taki właśnie, bez żadnych dodatków, jedzony na uliczkach starej Chiwy. Smak niezapomniany.

Iwona Kozłowiec

Zobacz inne artykuły.