artykuł o Saamach z miesięcznika "Czwarty wymiar 2009/10"
index witryny
strona główna
wstecz








W krainie Saamów
      Po raz kolejny prowadzimy grupę samochodów terenowych przez bezdroża Karelii i Półwyspu Kolskiego, aż do Murmańska. Każda kolejna wyprawa to okazja, aby poznać inny aspekt tego mało znanego i rzadko odwiedzanego zakątka Europy. W ostatnich latach polskim czytelnikom przybliża go proza Mariusza Wilka, pisarza, który od lat upodobał sobie właśnie północ europejskiej części Rosji. Jego ostatnia książka zatytułowana "Tropami rena" to inspiracja dla mnie, aby dowiedzieć się więcej o kulturze Saamów, pierwotnych mieszkańców tych ziem. Saamowie są najstarszym ludem zamieszkującym dziś północną Skandynawię, od Norwegii, przez Szwecję i Finlandię, aż po Półwysep Kolski w Rosji. Najdawniejsze zachowane ślady ich kultury to ryty naskalne i kamienne labirynty. Rosyjskie biura turystyczne umieszczają galerie z petroglifami liczącymi po 6 tysięcy lat w programach wycieczek w okolice Jeziora Oniega i Morza Białego (saamskie rysunki powstały mniej więcej w tym samym czasie co malowidła w hiszpańskim Cambras czy francuskim Lascaux). A kamienne labirynty datowane na I i II wiek p.n.e. to jedna z głównych atrakcji wizyty na Wyspach Sołowieckich. Z głównej magistrali M18 łączącej Sankt Petersburg z Murmańskiem zjeżdżamy w stronę Kandalakszy i jedziemy dalej na wschód na nocleg nad Morzem Białym. Charakterystyczny nadmorski cypel i malowniczo porozrzucane wyspy Kandalakskiego Rezerwatu Przyrody od razu przypominają nam sceny z rosyjskiego filmu "Kukułka" zrealizowanego w tym miejscu w 2002 roku. Opowiada o niezwykłym spotkaniu saamskiej pasterki reniferów, fińskiego snajpera i kapitana Armii Czerwonej, które miało miejsce właśnie tu, na Półwyspie Kolskim pod koniec II wojny światowej. Wtedy jeszcze Saamowie żyli zgodnie ze swoją tradycją, zajmując się głównie wypasaniem stad reniferów, myślistwem i rybołówstwem. Dopiero powojenne czasy nasilonej nacjonalizacji i kolektywizacji zmusiły tych europejskich nomadów do osiadłego tryby życia i oddania swych stad na rzecz sowieckiego państwa.
      Za Umbą wjeżdżamy w interior Półwyspu Kolskiego. Ze względu na bagniska, podmokłą tundrę, niezliczone ilości komarów i skrajnie zmieniające się w ciągu roku warunki pogodowe, ten nieprzyjazny dla mieszczuchów teren od wieków był naturalnym środowiskiem życia Saamów. Początkowo zamieszkiwali oni również tereny położone bardziej na południu. Świadczą o tym ślady ich języka zachowane w nazwach własnych miejsc w Karelii i południowej Finlandii. Jednak pod presją zajmujących te tereny białych osadników z Rosji i Szwecji, z czasem usuwali się coraz bardziej na północ.
      Nasza kawalkada samochodów posuwa się mozolnie po dawnej drodze łączącej Umbę z górniczym miastem Apatyty, a prowadzącej kiedyś przez tereny Półwyspu Kolskiego do sowieckich kombinatów leśnych, tzw. leschozów. Dziś zostały po nich opuszczone wioski, takie jak "nieżyłaje" Wielmożka, Vostoczne Munoziero, Muna, czy Bieriezowka. Władza sowiecka wierzyła, że jak zapewni dostawy elektryczności, chleba raz na tydzień, a w razie potrzeby i osadników-robotników, to Półwysep Kolski da się ujarzmić. Ale się nie udało. Dziś nie utrzymywaną już drogą, bez mostów, często nieprzejezdną, docierają tu tylko lokalni myśliwi i wędkarze, rzadziej spragnieni mocnych wrażeń miłośnicy jazdy samochodami terenowymi z całej Europy. Gęsto porastający poszycie leśne tundry szaro-zielony chrobotek reniferowy, jak sama nazwa sugeruje, jest głównym pożywieniem reniferów. Ten porost jest niezwykle wrażliwy na skażenie środowiska. Niestety, rosyjskie bazy wojskowe stacjonujące na Półwyspie Kolskim i firmy wydobywcze rabunkowo eksploatujące bogate złoża tego terenu nie sprzyjają jego przetrwaniu. Chrobotek jest kluczowym pokarmem dla reniferów, a od nich z kolei zależało życie kolskich Saamów. I tak koło się zamyka.
      Nieformalną stolicą rosyjskich Saamów jest Lowoziero, położone w centrum Półwyspu Kolskiego. Ale mimo ambitnych planów nie udaje się nam tam dotrzeć od strony interioru. Nasze terenowe samochody z trudem przedzierają się przez ekstremalne warunki kolskich bezdroży. W Lowoziero mieliśmy nadzieję odwiedzić lokalne muzeum poświęcone kulturze Saamów. Może następnym razem... Za to Muzeum Krajoznawcze w Murmańsku zaskakuje nas ciekawą kolekcją zbiorów dotyczących lokalnej kultury, etnografii i antropologii. W dziale poświęconym historii saamskiego ludu, w gablocie w starym stylu za szkłem, można zobaczyć opisy prac wykopaliskowych prowadzonych w dawnych miejscach kultu Saamów. Moją uwagę przykuwa makieta i schemat kamiennego labiryntu ze stanowiska archeologicznego w miejscowości Harlovka. Labirynt ten ma średnicę około 10 metrów i składa się z połączonych dwóch spirali. Tego typu miejsca były związane z dawnymi saamskimi rytuałami w czasach przed-chrześcijańskich, gdy religią Saamów był szamanizm.
      Jak we wszystkich gałęziach szamanizmu, tak i w szamanizmie saamskim, najważniejszą postacią łączącą duchy świata podziemia i niebios ze światem rzeczywistym był szaman zwany Noidem (lub Noaidi). Nieodłącznym atrybutem jego transowego lotu w zaświaty był bęben, wykonany oczywiście ze skóry renifera i opatrzony rysunkami o magiczno-symbolicznym znaczeniu. Dziś symbole skopiowane z szamańskich bębnów, seid - szamańskich kamieni i saamskich rytów naskalnych można zobaczyć na pamiątkach sprzedawanych w muzealnym sklepiku. Kupuję kilka amuletów wykonanych z rogu renifera, a sprzedawczyni skrupulatnie tłumaczy mi ich znaczenie, korzystając ze skserowanej ściągi: "Ten jest od pomyślności w życiu, a ten przyniesie osobie obdarowanej miłość. Ten z szałasem ma chronić dom od złych duchów, a sanie z zaprzęgiem renów zapewnią szczęśliwy powrót do domu tym, którzy są w drodze." W obrzędach tradycyjnie towarzyszył szamanom typowy gardłowy śpiew znany jako joik, który z czasem stał się formą śpiewów ludowych Saamów i ważnym elementem ich ustnie przekazywanej tradycji. Pieśni joik często odnosiły się do legend i mitów. Wykonywano je w specyficznym, powtarzającym się rytmie, często z wykorzystaniem onomatopei, o cyklicznych frazach pozornie bez początku i końca. Jako element kultury niechrześcijańskiej "joikowanie" było przez wieki zakazane. Dziś, wraz z odrodzeniem się tradycji i tożsamości saamskiej, joik trafił do kultury masowej, dzięki etnicznej muzyce promowanej przez muzyków takich jak Marii Boine z Norwegii.
      Kolejna sala Muzeum w Murmańsku przedstawia rysunki i eksponaty związane z tradycyjnym życiem i folklorem Saamów z Półwyspu Kolskiego. Jak na pasterzy-koczowników przystało, Saamowie pomieszkiwali w obozach rozbijanych w określonych, stałych miejscach (zwanych pogostami) znajdujących się na trasach pędzenie stad reniferów. W językach saamskich nie ma podobno pojęcia domu. Saamowie używali dwóch, trzech, czterech lub więcej typów pomieszczeń, typu szałas-wigwam, zwanych tu odpowiednio kota, wieża, kuwaksy lub tupa. Rodzaj miejsca zamieszkania dobierano w zależności od pory roku, z kolei związanej z cyklem wypasu reniferów i etapem wędrówki. Zgromadzone eksponaty pokazują dawne narzędzia i przedmioty codziennego użytku, stroje i ozdoby. Jest nawet bęben szamański - podpis pod eksponatem wyjaśnia, że jest to dar turystów ze Skandynawii. Bo w Rosji Saamowie wciąż stanowią grupę obywateli drugiej kategorii. Jak przedstawiciele innych pierwotnych narodów Federacji, są często gorzej wykształceni, mniej majętni, i mimo że wyglądają "inaczej", najczęściej niechętnie przyznają się do swoich niesłowiańskich korzeni. W Rosji nie jest jeszcze modne być "etnicznym". Tu niesłowiańskich mieszkańców nazywa się pogardliwie "cziurkami". Ma to zdecydowanie negatywne konotacje, jak określenie "Lapończyk" dla Saamów ze Skandynawii lub nazywanie Cyganami ludności narodowości Romskiej.
      W sali z minerałami i ciekawostkami geologicznymi też znajdujemy ślady Saamów. Miła pani kustosz cierpliwie odpowiada na nasze pytania. "Te ciemne skały z czerwonymi żyłkami to kamienie Loparów, zwane też loparską krwią" (mianem Loparów określa się w Rosji ludność saamską). "Według legendy te czerwone żyłki to krew Saamów zabitych w najazdach plemion czudskich. Wsiąknęła ona do Matki Ziemi i tam na zawsze pozostawiła ślady. Wielki Szaman saamski pokonał wodza najeźdźców Kujwę i za karę cisnął nim w ścianę skalną nad Jeziorem Duchów". Wskazuje wielkie jezioro położone pośród skał niczym w kraterze w centrum nieźle już przykurzonej makiety przedstawiającej cały Półwysep Kolski. "Do dziś dnia można tam oglądać dziwny cień przedstawiający ponad 70 metrowej wysokości postać ludzką." Dalej szybka wyjaśnia: "Ale nie jest to rysunek, tylko tak specyficznie rosnące porosty, które od dziesiątek lat nie zmieniają kształtu." Przypomina mi się zdjęcie umieszczone na ostatniej stronie okładki książki Mariusza Wilka. Faktycznie, widać na skale za plecami autora tajemniczy zarys ludzkiej postaci.
      Z Murmańska kierujemy się na zachód w kierunku granicy. Pustkowia północnej tundry wprawiają nas w nostalgiczny nastrój, który szybko pryska, gdy wjeżdżamy do Pieczengi. To prawdziwe miasto-koszary. Wszędzie pełno wojska. Mijamy zaparkowane za murem czołgi, a cały teren przy drodze ogrodzony jest drutem kolczastym. Kawałek dalej straszy ekologicznie zniszczony teren wokół miejscowości Nikiel - to kopalnia rud tego pierwiastka sprawiła, że obszar ten był tak ważny przy ustalaniu powojennej granicy między Związkiem Radzieckim i Finlandią. Gdy zadecydowano, że ma znaleźć się w granicach sowieckiego państwa, wielu Saamów z Półwyspu Kolskiego wyemigrowało za zachodnią granicę.
      Już samo rosyjsko-norweskie przejście graniczne Petsamo - Kirkenes jest zaskoczeniem. Wjeżdżamy do innego świata. Na przejściu zauważam tablicę, że w listopadzie 1993 roku przedstawiciele lokalnych przygranicznych okręgów podpisali umowę o współpracy, a na pamiątkę tego wydarzenia granica ta nosi nazwę Granicy Pokoju. Ma być punktem styczności i symbolem wzajemnego poznawania się sąsiadów, a nie liną dzielącą dwa kraje.
      Na nocleg zatrzymujemy się jak zwykle na dziko, tuż obok szosy, gdzie znak drogowy informuje, że przez najbliższe 30 kilometrów należy zwrócić szczególną na stada reniferów wędrujące po drogach. Faktycznie, w północnej Norwegii i Finlandii renifer na drodze to widok bardzo częsty. Są tak popularne jak krowy w Polsce. Porównanie to jest o tyle właściwe, że renifery - jak krowy - są w Skandynawii zwierzętami hodowlanymi. Stada chodzą swobodnie po dużych obszarach i tylko kilka razy w roku są spędzane na liczenie i ubój. Tradycyjnie hodowlą reniferów zajmowali się Saamowie. Także dziś wśród hodowców najwięcej jest ludności pochodzenia saamskiego. Ale tradycyjne metody zastąpiła tu nowoczesność. Migracje stad kontrolowane są ze śmigłowców, a spędy organizowane są na quadach lub skuterach śnieżnych, w zależności od pory roku.
      Na saamskiej tradycji można dziś w Skandynawii zarobić. W Karasjok, w Norwegii, tuż przy granicy z Finlandią odwiedzamy Park Tematyczny Sapmi (tym terminem określa się tereny zamieszkane przez Saamów). Już na pierwszy rzut oka widać, że tu tradycja Saamów nie tylko się odrodziła, ale żyje nowym życiem i dynamicznie się rozwija. W części wydzielonej na skansen można obejrzeć tradycyjne saamskie chaty i namioty nazywane tu lavvu. Można wejść do ich środka i usiąść przy ognisku. Ale obok stoi też typowy namiot typu tipi stosowany przez współczesnych pasterzy, gdzie materiałem na ściany namiotu nie są już skóry reniferowe, ale nowoczesne lekkie i wodoodporne tkaniny. Kolorowa ulotka z mapką terenu muzeum szczegółowo opisuje obyczaje związane z wędrówkami pasterzy za stadami. Jak w przypadku wszystkich ludów koczowniczych lub półkoczowniczych, obozy saamskie musiały być łatwe do montażu i lekkie w transporcie. Latem stada pędzone były na północ, bliżej brzegu morza. Tam trawa była bardziej soczysta, a przy tym było mniej dokuczliwych owadów niż w głębi lądu. Stałe, kryte darnią budowle służyły jako spiżarnie na porosty i mchy, stanowiące pokarm reniferów w okresie zimy. Znajdowały się one wzdłuż tradycyjnych tras migracji stad. W miejscach, gdzie przechowywano świeżą żywność, na przykład ryby, spiżarnie były lekko wkopane w ziemię. W okresie zimowym wypełniano przestrzeń pod podłogą śniegiem, który w czasie wiosennych roztopów zamarzał, a utworzony w ten sposób lód utrzymywał przez jakiś czas niską temperaturę wewnątrz spiżarni. Na trasach wędrówek budowano także pomieszczenia, w których przechowywano potrzebne sezonowo narzędzia i przedmioty codziennego użytku. Zamiast nosić je cały czas ze sobą, pozostawiano je w tych tundrowych komórkach, gdzie czekały na swoich właścicieli, aż powrócą w to samo miejsce w następnym sezonie. Ciekawostką są także spiżarnie na płozach, które łatwo można było przemieścić razem z całym obozem.
      W głównym budynku muzeum króluje sklep pamiątkarski. Wśród niezliczonej ilości suwenirów związanych z kulturą Saamów, zwraca uwagę biżuteria, która wytwarzana jest w warsztacie znajdującym się na terenie sklepu. Można zobaczyć między innymi jak powstają charakterystyczne broszki (solje) przypominające kiście winogron, noszone jako część tradycyjnego stroju kobiecego. Wierzono, że srebro ma właściwości ochronne, a brzęczące elementy biżuterii odstraszają złe duchy. Częstym motywem powtarzającym się wśród pamiątek jest flaga saamska. Przedstawia okrąg, który ma symbolizować bęben szamańskim, a kolory pionowych pasów odpowiadają barwom żywiołów - niebieski, żółty, zielony i czerwony to odpowiednio woda, słońce, ziemia i ogień. Wystawy fotografii i tradycyjnego rękodzieła promują twórczość saamskich artystów. W sali audiowizualnej można obejrzeć film przedstawiający historię i współczesne życie Saamów, a spektakl typu "obraz i dźwięk" w muzealnym teatrzyku ma za zadanie przybliżyć zwiedzającym wierzenia i religię Saamów z czasów przedchrześcijańskich. To akurat interesuje mnie najbardziej, ale tu potraktowano temat dość powierzchownie, sprowadzając go do połączenia zdjęć krajobrazów Laponii z tłem muzycznym w postaci joiku przy akompaniamencie bębna, opatrzonych krótkim komentarzem.
      W Karasjok i okolicy około 90% ludności deklaruje swą przynależność do grupy etnicznej Saamów. Nazwy podawane są tu w wersji dwujęzycznej, a w szkołach dzieci uczą się lokalnej odmiany języka saamskiego. Jednak na pierwszy rzut niewprawionego oka trudno jest zauważyć, aby tutejsi obywatele Norwegii różnili się zasadniczo od mieszkańców pozostałych części Skandynawii. Trudno mi odnaleźć typowe rysy Saamów - niski wzrost, krepą budowę, lekko skośne oczy, wystające kości policzkowe, czy ciemną cerę - które zapamiętałam ze starych zdjęć prezentowanych w muzeum. Jest to skutek trwających przez wieki działań mających na celu wynarodowienie i akulturyzacjię pierwotnych ludów tych ziem. Zostali oni tak silnie zasymilowani z populacjami krajów Skandynawskich, że dziś trudno określić, kto jest Saamem, a kto się tylko pod tą narodowość podszywa.
      W Finlandii poradzono sobie z tą sprawą wprowadzając odpowiednie prawo, które definiuje, że Saamem jest osoba, która identyfikuje się z kulturą saamską i uczyła się języka saamskiego jako pierwszego języka, lub przynajmniej dla jednego z jej rodziców lub dziadków język saamski był językiem ojczystym. W 1995 r. wprowadzono dodatkowe kryterium, według którego Saamem jest także osoba, która została zapisana w rejestrze podatkowym, ziemskim lub populacyjnym jako Saami, nawet jeśli nie spełnia kryteriów lingwistycznych. Aby jednak wykluczyć osoby, które od pokoleń zasymilowane już są z ludnością fińską, Najwyższy Sąd Administracyjny Finlandii w 1999 roku ograniczył zakres tego kryterium do osób, których zarejestrowani jako Saami przodkowie nie mogą pochodzić z pokolenia przed ich dziadkami. Bo nagle stało się modne być Saami. Wraz z powstaniem parlamentów saamijskich w poszczególnych krajach przez nich zamieszkanych (z wyjątkiem Rosji, gdzie Saamowie nie mają żadnej organizacji reprezentującej ich interesy) i gwarantowaniem coraz większych praw dla wspólnot saamskich, grupy które dawniej traktowane były jako margines, weszły teraz do głównego nurtu życia społecznego państw Skandynawskich.
      Z Karasjok wjeżdżamy z powrotem do Finlandii. Kolejny nasz cel to Inari nad jeziorem o tej samej nazwie, stolica fińskich Saamów i siedziba znanego centrum ich kultury o nazwie "Siida" (co oznacza obozowisko lub wspólnotę saamską). Jest to nowoczesne muzeum o niezwykle bogatej ekspozycji, a do tego przedstawionej w interesujący sposób. Prezentacja obejmuje zarówno historię, jak i współczesne życie Saamów. Doskonałym podsumowaniem jej przesłania może być tytuł książki "Saamowie. Tradycje w czasie przemian" ("The Sami People. Traditions in Transition"), której autorem jest Veli-Pekka Lehtola, wykładowca uniwersytecki, obywatel Finlandii pochodzenia saamskiego. Biorąc na przykład zajęcia związane z hodowlą reniferów, widzimy, że współcześni Saamowie porzucili tradycyjny wędrowny styl życia na rzecz stałych domów. Pozwala im na to wykorzystanie środków transportu typu quad albo skuter śnieżny, aby sprawnie poruszać się po tundrze w celu kontrolowania swoich stad. Z drugiej strony w dalszym ciągu praktykują tradycyjny system znaczenia reniferów poprzez odpowiednie nacięcia na uszach zwierząt (mearkaoalli), które informują nie tylko, kto jest ich właścicielem, ale i z jakiego rodu właściciel pochodzi (nacięcia są kombinacją nacięć używanych przez rodziców i dziadków danej osoby, więc mogą być przez wtajemniczonych odczytywane jak drzewo genealogiczne rodu). Korzystając z tradycyjnego rzemiosła i rękodzieła, saamscy artyści wytwarzają przedmioty związane z ich kulturą lub nią inspirowane. Aby uniknąć jakichkolwiek "podróbek" w tej branży i zachować monopol na swoje wyroby, od 1982 r. oficjalna "cepelia" saamska jest oznaczana jako duodij, czyli potwierdzenie, że posiada certyfikację przyjętą we wszystkich krajach nordyckich.
      Ekspozycja kładzie także duży nacisk na fakt, że Saamowie należą do grupy tak zwanych ludów północnych, obejmującej oprócz północnych krańców Europy także ludy północnej Syberii i Kanady. Żyjący poza granicą kręgu polarnego ludzie musieli przystosować się do trudnych warunków bytowania. W większości byli hodowcami renów lub myśliwymi i rybakami. Ich religie były zbliżone i wszystkie opierały się na anizmizmie, szamanizmie i totemizmie. Dziś tworzą silne organizacje ponadpaństwowe, które wspierają ich odrębną tożsamość i reprezentują prawa na arenie międzynarodowej. Bardzo prężnie w tej dziedzinie działa Centrum muzealno-konferencyjne Arktikum w fińskim Rovaniemi.
      Nasz ostatni nocleg w północnej Finlandii był szczególny. Nie ze względu na miejsce, bo po prostu zjechaliśmy w tundrowy las z głównej drogi i tam rozbiliśmy nasz obóz. Nie dlatego, że słońce nie zaszło, bo do tego już byliśmy przyzwyczajeni od ponad dwóch tygodni przebywania poza kręgiem polarnym. Ale nad ranem obudziły nas dziwne dźwięki, jakby chrząkanie, sapanie i zbliżające się odgłosy kopyt. Wyjrzałam ostrożnie z namiotu i zobaczyłam stado reniferów, które w konsternacji przyglądało się naszemu obozowisku. Po chwili przewodnik stada skręcił w las i reny odeszły. To było jak symboliczne pożegnanie z północą.

Iwona Kozłowiec

Zobacz inne artykuły.