Nadarzyła się sposobność pojechania do Srebrnej Góry w Górach Sowich. Mieliśmy tan wyznaczyć trasę rajdu off-roadowego na zlot podróżników. Wyjechaliśmy już w czwartek wieczorem, tak aby cały piątek przeznaczyć na wykonanie przygotowań trasy. Srebrna Góra przywitała nas cichym i ciepłym wieczorem w środku kwietnia. Zostawiliśmy naszych znajomych w pensjonacie przypominającym mleczarnię wiejską, a sami pojechaliśmy do Dzierżoniowa zanocować u innych naszych znajomych.
W piątek rano byliśmy umówieni w biurze nadleśniczego w Bardo na rozmowy w sprawie pozwolenia na wjazd samochodem do lasu. Pojechaliśmy nudnawą i dziurawą drogą u północnego podnóża Gór Bardzkich z Srebrnej Góry do Barda. Samo Bardo obfituje w wiele atrakcji. Od czysto krajobrazowych, jak strome wejście na punkt widokowy, z którego roztacza się wspaniała panorama na przełomy Nysy Kłodzkiej, po zabytki sakralne takie jak: gotycki kościół Wniebowzięcia NMP z 1288 oraz barokowy kościół Bożego Ciała z 1743. Jest tam też mały klasztor na wzniesieniu. My jednak tym razem nie mogliśmy sobie pozwolić na zwiedzanie. Po rozmowie w nadleśnictwie, pojechaliśmy z powrotem do Srebrnej Góry aby rozpocząć wyznaczanie trasy rajdu. Pojechaliśmy przez Wojbórz u południowych stoków Gór Bardzkich. Trasa Bardo - Wojbórz - Srebrna Góra, jest wyjątkowo urokliwa dla chętnych podziwiania natury z okien samochodu. Asfalt nie jest zniszczony, chociaż wąski. Najpierw wije się po północnym brzegu rzeki Wilcza, wzdłuż lasów Grzbietu Zachodniego, aby następnie dobić do rzeczki Jaśnicy w Wojbórzu. Potem droga staje się pofałdowana i poskręcana jak to w górach, przechodzi przełęczą Wilcza na 532 m n.p.m. i za Żdanowem wpada do Budzowa.
Wyznaczanie trasy rajdu off-roadowego nie jest łatwe, zwłaszcza jeśli nie znamy dobrze terenu, a na dodatek rzecz ma się w górach. Jednak trzeba przyznać, że trudności rekompensuje radość przedzierania się po zapomnianych szlakach, dnami potoków, stromymi podjazdami i trawersami, niejednokrotnie wspinając się po szlakach przeznaczonych dla pieszej turystyki na szczyty gór, a wszystko to za przyzwoleniem leśniczego. Nam udało się wyznaczyć trasę od pierwszego przejazdu, nie musieliśmy zbytnio kluczyć i próbować coraz to innych rozwiązań przejazdu. Możliwe, że stało się tak z powodu dużego nagromadzenia atrakcyjnych terenów pod off-road, a może po prostu mieliśmy szczęście. W każdym razie nie przebieraliśmy w atrakcyjnych miejscach widokowych, trasa wyznaczyła się sama. Ale jaka trasa, nigdy na płaskich terenach Wielkopolski takiej nie uda się wyznaczyć.
Zaczęliśmy od przełęczy Srebrnej. Wjechaliśmy na tyły fortu Don Jon i jednocześnie wyznaczyliśmy trudną próbę dla zaciętych off-roadowców wymagającą precyzji kierowania samochodem na stromym trawersie nachylonym ku niewielkiej przepaści, a jednocześnie wspinającym się ku murom fortu. Dalej pojechaliśmy niebieskim szlakiem pieszym aż do Budzowskiej Polany, a stamtąd czerwonym, ścieżką między drzewami skradaliśmy się stromo na górę Gołębią 803m n.p.m. Szczyt usiany jest wystającymi z ziemi kamieniami, ale da się je ominąć przy współpracy pilota, samotnemu kierowcy pozostaje spoglądanie na korony drzew przez przednią szybę i modły o całość dyferencjałów. Potem w dół do przełęczy Pod Gołębią i dalej niebieskim do przełęczy Pod Szeroką, po drodze czekała nas przeprawa po śniegu i grząskie koleiny. Tutaj pozostawiliśmy sobie alternatywę przejazdu czerwonym szlakiem przez górę Malinową 839m n.p.m., trasa na nią jest dość zaniedbana i zarośnięta. Z przełęczy Pod Szeroką puściliśmy się dalej niebieskim szlakiem, ale szybko z niego zawróciliśmy z powodu zbyt dobrej jakości nawierzchni, ale też z powodu zwalonego drzewa w poprzek drogi. Wróciliśmy do stromego zjazdu w kierunku na Przegorzały dnem potoku Piekielnica. Zjazd może nie jest piekielnie trudny, ale wymaga bardzo wolnej jazdy, ponieważ drążąca skały woda wyżłobiła tutaj wiele głębokich dziur i narzuciła tony otoczaków, czasami nie mieszczących się pod podwoziem samochodu. Jak tylko spadek drogi wyrównał się do poziomu, zauważyliśmy po prawej ciekawy żleb stromego podjazdu na kolejną próbę off-roadową. Kilka minut później natrafiliśmy na leśniczego dozorującego ścinkę drzewa, który mimo grubych szkieł okularów dostrzegł od razu naszą ukrytą tablicę rejestracyjną, mimo że nie udawało się to zwykle żadnemu celnikowi. Tym razem skończyło się na wymianie pozdrowień, mamy przecież pozwoleństwa od nadleśniczego. Z drogi wyjazdowej z lasu szybko zawróciliśmy na zachód, najpierw drogą reglową a potem pod górę wzdłuż potoku Bydlęcej. Powrót na niebieski szlak okazał się dość trudny. Wspinaliśmy się kilka minut glinianymi koleinami wyjątkowo stromo, kiedy popada trzeba będzie używać w tym miejscu wyciągarki. Dalsza trasa miała charakter krajobrazowy i dała wytchnąć naszym wystraszonym pasażerom na tylnim siedzeniu, oraz silnikowi. Powrót z przełęczy Woliborskiej wyznaczyliśmy sobie w kierunku Góry Zamkowej. Na początku stromo w dół łamiąc zeschłe gałęzie i brodząc głęboko w suchych liściach, a potem komfortowo po szutrówce dotarliśmy do Zamkowej, chociaż zapowiedzianych w przewodniku ruin nie znaleźliśmy, no może prócz zapomnianej studni, to tutaj wyznaczyliśmy kolejną próbę off-roadową polegającą na stromym podjeździe. Dalej nasza droga zmierzała bardzo wąskimi serpentynami w koleinach w kierunku Wiatraczyna. Po drodze udało się nam dostać na podmokniętą łąkę obok Tartaczego Potoku, gdzie ustanowiliśmy ostatnią próbę off-roadową i zobaczyliśmy stado muflonów. Dalej postanowiliśmy wracać drogą gminną, gruntową, aż do Jemnej. Skąd wzdłuż Chyżego Potoku wspięliśmy się z powrotem w góry. Po dość długim kluczeniu udało się nam dostać na powrót na tyły fortu Don Jon.
Resztę dnia spędziliśmy kręcąc się po Srebrnej Górze załatwiając różne sprawy związane z przyszłym zlotem podróżników. Odwiedziliśmy mały fort Ostróg posadowiony na wzgórzu 627m n.p.m.. Został on zbudowany w latach 1763-77 jako fort pomocniczy wchodzący w skład twierdzy srebrnogórskiej. W czasie II wojny światowej mieścił się tu obóz karny dla polskich oficerów. Dziś można tu spędzić noc w domkach kempingowych lub pod namiotem. Do użytku są kuchnia, sanitariaty na poziomie kempingu oraz kilka sal z kominkiem. Fortem zajmuje się fantazyjnie usposobiony jegomość, który zachęcał nas abyśmy przyjechali do Srebrnej Góry na 1 maja, kiedy odbywa się tu tradycyjny pochód przez miasto, na którego czele jadą przedziwne pojazdy i idą przebierańcy. To już tradycja w tej miejscowości.
|
|
Dalszą godzinkę spędziliśmy w schronisku Pod Fortami, przy drodze do fortu Don Jon. Prowadzi go chłopak, którego tu zwą Bocian. Jeden z zapaleńców, którzy przyjechali tu na wywczasowanie i pozostali na całe życie. Program artystyczny schroniska jest nad wyraz ciekawy, zarówno dla młodzieży szkolnej jak i dla żądnych wrażeń chętnych wspinaczki wysokogórskiej. Lata mijają pasje pozostają, dziś jednak twarda rzeczywistość przywołuje do porządku każdego marzyciela. W tym nowym świecie doskonale znajduje się młody wójt gminy. Przez kilka lat zaprowadził tutaj porządek znany chyba tylko w Niemczech, buduje nowy image miejscowości, wspiera lokalną kulturę i ma wiele nowych pomysłów na przyciągnięcie kur ze złotymi jajkami zwanych turystami.
Odwiedziliśmy jeszcze dwie karczmy położone w dolnej części miejscowości, oraz przemiłego gospodarza hotelu Koniuszy. Srebrna Góra została założona w XIV wieku przez górników. Okoliczne złoża rudy ołowiu i srebra były znane od 1331 roku ale dopiero w 1454 rozpoczęto ich eksploatację. Od 1536 Srebrna Góra jest miastem i choć złoża rud wyczerpano, miasto rozbudowało się pięknymi kamienicami. W XVIII wieku Fryderyk II - król pruski wzniósł na przełęczy powyżej miasta warownie będące ważnym ogniwem systemu obronnego Prus. Niedaleko znajdują się też wspaniałe wiadukty kolejowe, ale o tym była już mowa przy innej okazji.
Wieczór spędziliśmy w miłym towarzystwie w niezwykłej pijalni win na rynku dzierżoniowskim otoczonym kamienicami z XVIII i XIX wieku, a ostatnimi czasy nowocześnie odrestaurowanymi. I mimo, że od północy rynek flankuje zabudowa socrealizmu, to warto tu pospacerować.
Następnego dnia byliśmy umówieni z nadleśniczym w Kamieńcu Ząbkowieckim, na zatwierdzenie wyznaczonej przez nas trasy rajdu off-roadowego. Cała świta leśniczych obchodziła hucznie uroczyste sadzenie lasu. Pogoda piękna, okazja jest więc czemu nie. Przy tej okazji obejrzeliśmy sobie dokładnie dziwaczny pałac na wzniesieniu górującym nad miasteczkiem. Zawsze oglądałem go z drogi tędy przejeżdżając, a teraz miałem możliwość obejścia go wokół. Mury z dwóch stron sprawiają wrażenie, że kryją za sobą twierdzę nie do zdobycia. Od tyłu mury przechodzą w odsłoniętą kolumnadę, przez którą widać eklektyczną budowlę wewnątrz, od razu można spostrzec, że budowla pochodzi z XIX wieku, świetnie nadawałaby się na plenery nowej wersji Batmana lub innego filmu fantasy. Na tyłach w parku zbudowano coś na kształt estrady z podwyższoną sceną. Z przodu pałacu kaskadami schodów zejść można do olbrzymiej fontanny.
Skomplikowana to budowla ale bardzo ciekawa i godna obejrzenia. Podobno można wejść też do środka za opłatą.
Poniżej pałacu znajduje się ogromny kościół z ciekawym, drewnianym ołtarzem i bogatym wystrojem wnętrza. Obok stare fundamenty, nie wiadomo czego.
Dojechaliśmy aż do Złotego Stoku i odwiedziliśmy kopalnię złota, która pełni dziś rolę czysto turystyczną. Z kilkuset kilometrów chodników w głębi ziemi udostępnionych jest tylko niewiele, obok jadłodajnia i inne atrakcje.
Popołudnie spędziliśmy w deszczu i mgle wchodząc na Kalenicę 964m n.p.m. z przełęczy Jugowskiej, na której to zostawiliśmy samochód na parkingu niestrzeżonym ale za opłatą 5zł. Czerwony szlak wiedzie obok starego schroniska Zygmuntówka, a potem stromo w kierunku na Zimną Polankę, gdzie postawiono schron turystyczny i miejsce na ognisko. Przejście przez Rezerwat Bukowa Kalenica utrudniał nam śnieg, ale dotarliśmy w końcu do wieży obserwacyjnej na Kalenicy. I powtórzył się scenariusz sprzed roku, kiedy to wjechałem tu rowerem i tak jak dziś nie mogłem zobaczyć rządnych pięknych widoków z powodu niskich chmur. Zimny wiatr i deszcz zawrócił nas na południowe stoki góry. Zboczyliśmy ze szlaku i poszliśmy na tak zwany azymut. Dałem się ponieść skrótom naszej przewodniczki, w jej obecności wmontowany kompas w mojej głowie przestaje działać. Trafiliśmy do nowego schroniska pod przełęczą Jugowską. To budowla z rozmachem, całość wzniesiona z olbrzymich bali ledwo co okorowanych z wystającymi sękami. Wewnątrz wielkie palenisko do pieczenia kiełbasek i dwie kondygnacje tarasów ze stołami. Kuchnia serwuje wszystko za niezbyt wygórowane ceny. Całość stworzona z drewnianych belek, niektóre mają po dwa metry obwodu. Kosmiczny to widok i bardzo ciekawy. Hotel na tyłach zbudowany jest na podmurówce z kamienia. Naprawdę projektanci odwalili tu kawał dobrej roboty. Schody z poręczami z pokręconych gałęzi wiodą na piętro obarrierkowane pniakami. Mam wrażenie jak bym wpadł do domu góralskiego drwala, co z braku roboty wycina swoją Husqvarną całkiem ciekawe wnętrze a w dodatku spełniające wszystkie normy użytkowe. Obok znajduje się stok dla narciarzy i wyciąg. Nie siedzieliśmy tam długo bo muzyka hip hopou i teksty w stylu "... hej suczki znamy wasze sztuczki..." wypchnęła nas na świeże, tętniące śpiewem ptaków górskie powietrze.
Ostatni dzień spędziliśmy wchodząc na Ślęzę, obleganą w upalne, niedzielne przedpołudnie przez chyba wszystkich wrocławiaków. Wchodziliśmy trasą żółtego szlaku z Sobótki - 1.5h, wejście jest dość strome i usiane wyślizganymi kamieniami. Widoki roztaczają się dopiero na samym szczycie 718m n.p.m. Można tu podziwiać również starożytną rzeźbę dzika przypominającego karłowatego białego niedźwiedzia, resztki zamku, kościół z ciemnego kamienia przypominający budynki Szkocji, nowoczesną wieżę TV, schronisko z drogim jadłem oraz można wejść na zatłoczoną wieżę widokową. Mimo wąskich i niewygodnych schodów warto tam się jednak wdrapać. Góra ta była świętą dla ludzi kultury łużyckiej w VIII-V wieku p.n.e. Była związana z kultem słońca. Na dół wróciliśmy szlakiem niebieskim, co chwilę mijając zasapanych wędrowniczków, tam jest naprawdę stromo.
Zwykliśmy wypełniać czas wolny po same brzegi i wracać w nocy. Więc zatrzymaliśmy się jeszcze we Wrocławiu na rynku, aby poczuć atmosferę kultury wielkiego miasta, której w Poznaniu na rynku trudno szukać. Wcześniej przejechaliśmy przez Park Krajobrazowy Doliny Bystrzycy w nadziei na znalezienie czegoś ciekawego, ale tym razem się nie udało. Trasa od Kątów Wrocławskich do Jerzmanowa, nie wykracza poza poziom standardowy dla wsi dolnego śląska. Za Wrocławiem czekało nas 155km spokojnego powrotu do domu w pierwszy, ciepły, lekko duszny wieczór tego roku.
Mariusz Reweda
|
|
|